Zainspirowana
wpisem Ani z bloga Strawberries from Poland na temat jej półki z książkami kucharskimi postanowiłam podzielić się moimi nabytkami. Przyznam, że jestem uzależniona od wizyt w księgarniach i kupowania książek, jednak jeśli chodzi o te kucharskie jestem niezwykle wybiórcza i zwykle zanim zdecyduje się na zakup kilka razy się zastanawiam
Mija zima, (choć za oknem śnieg) więc zmieniam jadłospis, ale zanim to zrobię pokażę Wam książki i inne publikacje, które towarzyszyły mi i inspirowały mnie przez ostatnie miesiące.
Przede wszystkim to prezent bożonarodzeniowy, czyli książka "Ekonomia. Gastronomia." autorstwa dwójki kucharzy Allegry McEvedy i Paula Merretta. Bałam się, że w książce znajdę "biedaprzepisy", które nie mają nic wspólnego z dobrą kuchnią. Jak bardzo się myliłam! Publikacja jest
pełna inspirujących przepisów i kreatywnych sposobów na wykorzystanie podstawowych składników. Książka jest oszczędna w formie, wydana na matowym papierze, zdjęcia są bardzo spójne i ilustrują nie tylko przepisy, ale także wiele cennych porad autorów jak nie marnować jedzenia, co sprawia, że lektura nie jest nudna. Autorzy jak mantrę powtarzają, że ekonomia w kuchni zaczyna się od planu i rozsądnego robienia zakupów. Przyznam, że nie należę to impulsywnych zakupoholiczek, ale zdarzało mi się, że bezsensownie w mojej lodówce gniły jabłka czy cukinie, na które nie znajdowałam zastosowania w mojej kuchni. W książce nie spodobały mi się jedynie zbyt częste korzystanie z intensywnego w smaku (ale typowego dla Brytyjczyków, którymi są autorzy) sosu Worcestershire oraz przepisy na desery, a raczej ich małe zróżnicowanie. Ale może słodkości i ekonomia po prostu nie idą w parze?


Kolejną książką, która mnie zachwyciła tej zimy to wydana przez Ikea przepiękna publikacja "Fika". Wszyscy znamy giganta produkującego meble z prostego designu, skandynawskiej ascetycznej estetyki i nieskomplikowanego wzornictwa. Ta książka to kwintesencja "ikeowskiej" filozofii. Dostajemy 30 klasycznych szwedzkich przepisów (które znane są jednak w całej Skandynawii) na słodkie wypieki. Zachwyciły mnie przede wszystkim
zdjęcia składników. Przyznam, że od dawna marzę o książce "Scandilicious" (właściwie nie wiem z jakiego powodu do tej pory nie znalazła się w moim zbiorze...), więc kiedy w sklepie IKEA Food zobaczyłam tę za niecałe 6 euro nie zastanawiałam się ani chwili. Uwielbiam skandynawskie wypieki np. semlor czy szafranowe bułeczki św. Łucji, a teraz mam je wszystkie w jednym miejscu!
Fika w Szwecji to nazwa popołudniowej przerwy na kawę i małe ciasteczko. No, może dwa...
Speisekarte to berliński przewodnik po restauracjach. Wydawany jest raz do roku i każdy berliński sybaryta musi go mieć. W magazynie znajdziemy ponad
1000 recenzji restauracji i knajpek, serwujących jedzenie, które są podzielone na 4 kategorie: śniadanie, obiad, kolacja i noc. W każdym dziale znajdziemy TOP 5, a oprócz recenzji do przeczytania jest
wiele ciekawych artykułów np. o porannym życiu Berlina, o kulturze piekarniczej Berlina, o trendach w jedzeniu. Samo przeglądanie magazynu jest przyjemnością ze względu na piękne zdjęcia, nie wspominając o rzeczowych opisach. Na końcu jest mapka z najlepszymi restauracjami oraz bony zniżkowe do zrecenzowanych miejsc.
Kukbuk nr 1 był jedną z moich największych radości podczas wizyt w Polsce przed Bożym Narodzeniem. Bo o ile w Niemczech mogę bez końca przebierać w kulinarnych i lifestylowych magazynach o tyle w Polsce jest z tym kiepsko... Od wielu lat jest "Kuchnia", a potem długo długo nic. I Teraz pojawił się Kukbuk i Smak, z czego niezmiernie się cieszę. W pierwszym numerze moim absolutnym numerem jeden jest artykuł o lodowym cydrze. Jestem skończoną miłośniczką tego typu alkoholu i gdybym została alkoholiczką to upijałabym się cydrem. Najlepszy jest oczywiście wytrawny bretoński lub hiszpański, jednak nie gardzę nawet słodkimi niemieckimi. Cały
magazyn jest niezwykle estetyczny i spójny, przynosi wiele nowych informacji, które są ciekawe dla kogoś, kto tematem kuchni się interesuje, ale myślę, że ze względu na piękne zdjęcia przypadnie też do gustu zupełnym nowicjuszom. Obecnie maltretuję już drugi numer, który jest jednak wiosenny...
No i na koniec łyżka dziegciu do tej beczki kulinarnego miodu. Moim największym rozczarowaniem okazała się książka Davida Lebovitza "Słodkie życie w Paryżu". Nie wiem czy nie podziałała na mnie magia Paryża czy może to wina bezpretensjonalnego stylu autora. Pomimo że Lebovitz od lat żyje w Europie (pochodzi z USA) jego
naiwne historyjki (np. o remoncie mieszkania czy nauce francuskiego) sprawiały, że przerzucałam strony do kolejnych przepisów. One okazały się całkiem w porządku, szczególnie te cukierniczo-deserowe. Widać w nich amerykańskie i francuskie wpływy, które autor zgrabnie łączy (np. pieczona wieprzowina w glazurze z cukru trzcinowego i burbona). Spodziewałam się więcej porad od tak wybitnego kucharza, jednak m
iejsce w książce zostało wypełnione osobistymi historiami i ochami i achami nad targami we Francji. Do tej pory nie wiem czy to książka bardziej kulinarna czy bardziej fabularna.
A teraz czekam na wiosnę, która powoli pojawia się w mojej kuchni. Odstawiłam już drożdżowe ciasta z cynamonem, ich miejsce zajęły owocowe tarteletki. W garnkach nie pojawiają się już gęste zupy, za to częściej grilluję warzywa i kurczaka, którą układam na świeżej sałacie. Tylko za oknem jeszcze ten śnieg...