"Wiesz kochana, bo ty już na innym poziomie jesteś..." Słyszę te zdanie od jakichś 20 lat.
Wychowałam się w domu pełnym niezrozumiałych i skomplikowanych zdań, jako dziecko uczyłam się czytać z kodeksów mojej mamy, jako kilkulatka potrafiłam okręcić sobie wokół palca współpracowników mojego taty, zawsze kazałam mojej mamie czesać sobie warkocza, a zimą chodziłam w płaszczykach i skórzanych bucikach. Czasami miałam wrażenie, że jestem z innego świata. Godziny spędzone w gabinecie mojej mamy lub z tatą na służbie, długie dnie u moich babć czy koleżanek mojej mamy, które się mną na zmianę opiekowały spowodowały, że zawsze wydawało mi się, że jestem starsza niż naprawdę byłam. Moi rodzice nie są tak naprawdę wiele starsi ode mnie. Częściej myślę o nich jak o najdroższych przyjaciołach, mnie jak o zwierzchnikach mojego życia. Dzięki temu nigdy nie czułam się skrępowana kontaktem z dorosłymi. W pierwszej klasie podstawówki zaczęłam gotować moim rodzicom obiady, jako dziesięciolatka sama jeździłam pociągami po Polsce, nie potrzebowałam opieki, bo doskonale radziłam sobie sama ze sobą.
Kiedy zaczynałam liceum nie w głowie mi była nauka i przesiadywanie w szkole. Jedyny przedmiot, który naprawdę lubiłam to język polski. Zawsze lubiłam uczyć się o literaturze, zawsze czytałam książki stosami, zawsze lubiłam pisać. Niestety kończyłam profil medyczny, więc tego polskiego było w moim wypadku jak kot napłakał. Kiedy byłam nastolatką angażowałam się we wszystko tylko nie w szkołę, ponieważ nie znosiłam ludzi, z którymi przyszło mi się tam uczyć. Wyjazd do Niemiec w 10 klasie gimnazjum (czyli pierwszej klasie polskiego liceum) nie za wiele zmienił. Po powrocie znalazłam sobie teatr, w który wsiąkłam i młodzieżówkę jednej z partii, w której mocno się udzielałam, polubiłam się z wieloma osobami, którzy do niej należeli. Jako piętnastolatka robiłam wszystko to, co w tym czasie powinni robić dwudziestolatkowie.
Tuż przed moimi 18. urodzinami związałam się z moim obecnym mężem. Ostatnia klasa liceum była wyzwoleniem. Mój mąż jest ode mnie starszy, pokochałam jego przyjaciół od pierwszego wejrzenia. Może dlatego, że byli z zupełnie innego świata, może dlatego, że byli starsi. Ja właśnie miałam podjąć najważniejszą decyzję w moim życiu, oni właśnie kończyli studia (prawo, medycyna, ekonomia...).
Kiedy zaczęłam studia nie potrafiłam się na nich odnaleźć. Mój tydzień istniał tylko z powodu weekendu, kiedy mogłam pojechać do mojego rodzinnego miasta, spotkać się z przyjaciółmi, rodziną, no i oczywiście z moim ówczesnym chłopakiem, który właśnie pisał swoją pracę magisterską. Czasami odwiedzał mnie w mieście, gdzie studiowałam. Na drugim roku wszystko miało się zmienić, bo mój już wtedy świeżo upieczony narzeczony wyprowadził się ze mną, jednak po kilku lukrowanych miesiącach wspólnego życia on dostał propozycję pracy w Berlinie i jej nie odrzucił. Moje życie odbywało się w trójkącie Poznań-Berlin-Szczein. W jednym mieście studiowałam, w drugim miałam narzeczonego, a w trzecim rodzinę. Między podróże wciskałam imprezy ze znajomymi ze studiów, z którymi w końcu udało mi się znaleźć wspólny język.
Niedawno zaczęłam nowe studia, trafiłam na grupę młodych osób, których nie potrafię przestać oceniać. Czy to przez to, że uważam się od nich lepsza? Nie. To chyba przez to, że jestem starsza, na wszystko patrzę z innej perspektywy. Jestem na innym poziomie. Nie mam czasu ani ochoty na studenckie plotki, bo mam o czym myśleć i czym się zajmować. W końcu jestę żonę! Praca, pranie, obiad, nauka, trochę bloga, ktoś musi posprzątać, trzeba zaplanować listę zakupów na święta, ułożyć grafik... A tu nagle mam się zająć obgadaniem beznadziejnego płaszcza tej i krzywym nosem tego. Aaaa!!!
Przyjaciółka ze studiów w Polsce odwiedziła mnie ostatnio w Berlinie. Rozmawiałyśmy o początkach naszej znajomości i muszę przyznać, że nie zaskoczyły mnie jej słowa, kiedy powiedziała, że ja od początku byłam na innym poziomie, z narzeczonym, z innym wyobrażeniem życia, nigdy nie bywałam na studenckich popijawach, bo w tym czasie czytałam niekończącą się stertę książek lub rozmawiałam z moim ukochanym. Co tu dużo mówić. Nikt mnie nie lubił.
W liceum byłam często wyśmiewana. Za to jak wyglądam, za to, że mam inne zdanie, którego najczęściej nikt nie rozumiał. Na studiach byłam obgadywana. Za to, że z nikim nie rozmawiam, że się wywyższam, za to, że nie chodzę na imprezy. W tych wszystkich oskarżeniach jest ziarenko prawdy, jednak ja po prostu od zawsze byłam na
innym poziomie...
 |
Jestę żonę... |
*oryginalny zapis zdania, które wypowiedziała moja serdeczna przyjaciółka