czwartek, 7 sierpnia 2014

Berliński escapism: Rheinsberg.

Korzystamy z pięknej, acz nieco upalnej pogody w sąsiadującej Brandenburgii i uciekamy z Berlina. Zamek w Rheinsbergu był na mojej liście "do zobaczenia" już od ponad pięciu lat, gdy po raz pierwszy usłyszałam o nim od policjanta ze szkoły policji w Oranienburgu, gdzie przez pewien czas miałam okazję pracować. Martin opowiadał mi, że Rheinsberg to było martwe miasteczko, z pięknym zamkiem nad jeziorem. Dlaczego martwe? Niewiele osób pragnęło zamieszkać w miejscu, gdzie co weekend niemiecka partia komunistyczna urządzała sobie spędy, popijawy, ściągając cały arsenał prostytutek z Berlina. Zamek, kiedyś był domem dla młodych książąt, przed wojną inspirował znanych pisarzy takich jak Kurt Tucholsky, od 1945 działał jako klinika dla chorych na cukrzycę. Niezła przykrywka...







Dziś za to święci tryumfy, odwiedza go mnóstwo turystów, tuż obok są stajnie, a wokół zamku można przejechać się bryczką. Przyznam, że sam zamek jest piękny, ale to park w jego pobliżu zrobił na mnie ogromne wrażenie. Tunele z drzew, przepiękne altany i kapliczki, widok na pobliskie jezioro, ale przede wszystkim stare aleje zapierają dech w piersiach. Spacerując po parku można zrozumieć, co cesarz Fryderyk II Wielki miał na myśli, mówiąc, że w zamku Rheinsberg spędził najszczęśliwsze lata swojego życia.

Park przy zamku Rheinsberg

Park przy zamku Rheinsberg

Widok na park od strony zamku.
Do Rheinsberg przyjechaliśmy pociągiem, ale powrót zaplanowaliśmy rowerami. Wracaliśmy przez brandenburskie pola i lasy, odwiedzając przy okazji kilka małych miasteczek. Największym zaskoczeniem była duża wioska Lindow, której charakter kurortu nadawało położenie nad trzema pięknymi jeziorami. Jednak najprzyjemniejsze było po prostu jechanie. Ostatnio zakończył się wybuchowy etap w moim życiu i jak to życie - nie daje mi odpocząć, dlatego potrzebuję ucieczki. Zmieniające się w okół mnie lasy, pola, łąki, jeziora, żar lejący się z nieba i lekki ból mięśni w nogach to jest właśnie to, czego potrzebuję.

Mały kurort w środku Brandenburgii. Lindow. W tle pływające domki. Zamarzył mi się taki!
Trasy rowerowe w Brandenburgii są oznaczone naprawdę nieźle. Wiem, że to truizm, ale zawsze warto mieć ze sobą mapę. Zastanawiamy się nad zakupem kompasu, ponieważ w lesie czasami nie działa ani telefon ani GPS, a z mapą i kompasem łatwiej zdecydować dokąd jechać na rozstaju leśnych dróg.





Ostatni etap wycieczki wiódł wzdłuż kanału Odra-Havela. Dla kogoś, kto kocha wodę nie ma piękniejszego widoku. Wzdłuż kanału jest cudowna, asfaltowa ścieżka rowerowa, po której można sunąć z zawrotną prędkością i ścigać się ze statkami i łódkami.


Czy i Wy lubicie rowerowe wypady za miasto? Macie jakieś swoje rowerowe zwyczaje czy przyzwyczajenia? Ja oczywiście zawsze zabieram zapasową dętkę, pompkę i duuuużo wody. Jestem też maniakiem map, więc zawsze jakąś chętnie kupuję w informacji turystycznej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz