Jeśli szukam nowych miejsc w Berlinie to często inspiruję się portalem Mit Vergnügen (klik), nie inaczej było w przypadku grzybobrania. Zajrzeliśmy do propozycji, spojrzeliśmy na mapę i wybraliśmy Eiskeller. To słowo oznacza po polsku lodownię, czyli takie miejsce trochę pod ziemią trochę nad ziemią, w którym cały rok jest chłodno, gdzie przed erą lodówek przechowywało się warzywa, owoce i mięso.
Niemcy nie zbierają grzybów, grzybobranie nie jest częścią niemieckiej kultury. Jeśli zbierają to raczej ci ze wschodnich landów, za to bardzo chętnie je zjadają w sosach, zapiekankach, makaronach, z mięsem no i w wegańskich potrawach! Obecnie odbywa się w Berlinie Food Week, w ramach którego najlepsze restauracje przygotowują specjalne menu, a motywem przewodnim są właśnie grzyby. Więcej o tym, możecie poczytać tutaj (klik).
Jednak w tym temacie dochodzi do absurdów! Wracając z grzybobrania (w bagażniku koszyk pełen jesiennych skarbów), zatrzymaliśmy się przy straganie z warzywami i owocami, który prowadzili pobliscy rolnicy. Wspaniałe korniszony ze Spreewaldu, jesienne jabłka, piękne śliwki, no i one! Grzyby! Borowiki i podgrzybki ułożone w pięknych koszyczkach po 300 g w cenach, od których kręci w głowie, a wiecie skąd one były? Z Polski! Tak! Na skraju lasu, w którym aż roi się od borowików stoi stragan z grzybami przywiezionymi z Polski.
Wracając do miejsca. Eiskeller zawdzięcza swoją nazwę ponoć najniższej temperaturze w Berlinie, my w ogóle tego nie odczuliśmy i w pełnym jesiennym słońcu szukaliśmy brązowych kapeluszy meandrując między powalonymi w czasie orkanu drzewami, a po spacerze zrobiliśmy małe ognisko na pobliskiej łące. Dla mnie to było zadziwiające, że w tak pięknym miejscu blisko miasta jest tak mało ludzi. Spotkaliśmy tylko dwie osoby z psami.
Eiskeller |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz