W poprzednim wpisie mówiłam jaka to ja jestem biedna, pod presją społeczną ;) Dziś o tej lepszej stronie ciąży, czyli o zachciankach.
Moje wyobrażenie o byciu w ciąży było nikłe, oparte raczej na opisach z książek i obrazie z najnowszej popkultury. Gryzą się tu dwa fronty: kobiety, której jedynie co w ciąży rośnie to brzuch (no, ewentualnie biust), a już na pewno nie biodra, uda i tyłek, oraz drugi, gdzie kobiety tyją na potęgę, jedząc wszystko, co spotkają na swojej drodze przez dziewięć miesięcy. Kilka miesięcy temu jeszcze nie wiedziałam, do której grupy planuję się zapisać :)
Wspomniałam Wam już, że kilka, a tak naprawdę kilkanaście tygodni ciąża u mnie rozwijała się wzorowo, natomiast ja myślałam, że w brzuchu rośnie mi alien (jak nazwała go moja przyjaciółka), który średnio co godzinę wypuszcza dawkę jakiś toksyn. Niewiele jadłam, a większość i tak lądowała w muszli klozetowej, więc postanowiłam, że nie będę udawać zdrowo odżywiającej się matki i zacznę przyjmować pokarmy, które nie szukają po minucie drogi do wyjścia.
Także tego...
Cola (której przed ciążą prawie w ogóle nie piłam) oraz chrupki orzechowe stanowiły podstawę mojej diety. W nocy, kiedy z powodu mdłości nie mogłam spać w głowie starałam się tworzyć projekcję potraw, które mama mi robiła, gdy byłam mała i chorowałam. I tak przyszła mi chęć na kopytka z sosem z cielęciny.
Później przez kilka tygodni CODZIENNIE na śniadanie musiałam zjeść kromkę chleba z jajkiem na twardo. Mój mąż bez zająknięcia gotował codziennie to jajko, dzielnie je obierał, kroił i układał na kromce, a ja do końca życia będę mu za to wdzięczna, bo wtedy mi się wydawało, że bez tej kanapki z jajkiem chyba bym umarła...
Kolejną zachcianką był chamski tuńczyk z puszki. Do tej pory tego nie rozumiem, bo każdy intensywny zapach powodował u mnie silne mdłości. A nie tuńczyk. Otwierałam puszkę i prosto z niej widelcem wyjadałam rybę. Czasami z kromką chleba i jeszcze bardziej chamską kukurydzą z puszki. Na szczęście to się szybko skończyło.
Wraz z mdłościami skończyły się zachcianki i wróciłam do diety sprzed ciąży. Jednak pozostało coś, co jest zachcianką niespożywczą. Chyba przez te tygodnie spędzone w łóżku wykształciła się we mnie ogromna potrzeba przestrzeni. Morze, wciąż myślałam o morzu. O pustej plaży, o odpływie na duńskiej wyspie, o cichych wydmach, o piaskowych klifach, o żaglówce unoszącej się na fali. Zawsze lubiłam morze, ale teraz to coś więcej. To jakieś pierwotne pragnienie przestrzeni...
A jakie były Wasze nietypowe zachcianki ciążowe?
A tutaj wyciąg z tygodniowych obiadów ciężarnej:
Poniedziałek: Makaron przywieziony jeszcze z Włoch z gorgonzollą, orzechami włoskimi i słodkimi pomidorkami.
Wtorek: Sałatka Cezar. Chyba ulubiony letni comfort food na lato. Zarówno mój jak i mojego męża.
Środa: Domowe "azjatyckie" jedzenie inspirowane wizytami w tajskich knajpkach. Makaron ryżowy z podsmażonymi warzywami, orzeszkami ziemnymi, olejem sezamowym, chrupiącą sałatą i sosem słodko-ostrym.
Czwartek: Ajvar z cukinią i cebulą podany z ryżem.
Piątek: Naleśniki z ajvarową mieszanką i serem owczym.
Sobota: Wilka nie ma, więc myszy harcują. Mąż wyjechał na weekend a ja w zamrażarce odnalazłam ostatnią porcję domowego ciasta na pizzę. Na wierzchu ułożyłam ser gorgonzola, piórka cebuli i świeżą bazylię. No i oczywiście passatę pomidorową. Pycha!
Niedziela: Z braku apetytu obiadu nie było, a jedynie wieczorem pieczone z rozmarynem ziemniaki.
Przez cały tydzień zjadałam morele. Na kilogramy. Zawsze przepadałam za tymi owocami, ale teraz po prostu musiałam je mieć! Morele w śniadaniowym musli, morele na surowo, tarta morelowa, morele do lodów, morele na okrągło.
Uwielbiam Cię czytać, fajnie, że wróciłaś. :)
OdpowiedzUsuń*
Morze... Też nieco mi się go chce, choć w ciąży nie jestem.
A wyznania o Mężu i jajku co rano - mega słodkie!
W ciazy mialam jedna jedyna zachcianke-czysta wodka. Nie moglam oczywiscie jej ulec, ale czasem w restauracji maz prosil kelnera o naparstek wodki i sobie ja wachalam. Ani przed ciaza ani po wodki nie pije i nie lubie. dziecko an razie ma 13 lat i nie wykazuje sklonnosci ale z lekiem patrze w przyszlosc... :)
OdpowiedzUsuńA ja tęsknię za cydrem... :(
UsuńJa wtranżalałam żółty ser, najchętniej podlaski, bez pieczywa. Zachcianki owocowe skończyły się natomiast nieszczególnie - po pożarciu góry truskawek po raz pierwszy w życiu dostałam na nie uczulenia i sezon truskawkowy był już dla mnie do samego końca spalony. Wystarczyło potem ledwie kilka owoców, żeby obłaziła mnie wysypka.
OdpowiedzUsuńA ja mam z truskawkami zupełnie odwrotnie! W jakiś cudowny sposób w ciąży zniknęła moja alergia, a po zjedzeniu kilku truskawek ZAWSZE dostawałam wysypki. W ciąży zniknęło i mam nadzieję, że już tak zostanie :)
UsuńNo cóż, jak będziesz karmić piersią, to potrzebne będzie jeszcze inne spojrzenie na dietę. Ja raz zjadłam winogrona, a wysypka wylazła na dzieciu... Macierzyństwo to niekończące się niespodzianki, przygotuj się psychicznie :-)
OdpowiedzUsuńFrykadele! Tanie Frykaldele z Aldiego! Podlewane Vinegretem albo lepiej: w morzy Vinegretu pływająca frykadela.
OdpowiedzUsuńI Liptona Ice Tea, ale tylko cytrynowa. Oraz banany, których wcześniej tak nie za bardzo.....
Za to czekolada....czekolada smakowała jak mydło.
Trochę mi to jeszcze zostało. Buuuu!