środa, 29 lutego 2012

Polski obiad dla niemieckich przyjaciół.

W przyszłym tygodniu organizuję kolację dla niemieckiego małżeństwa. Problem polega na tym, że Rolf, czyli mąż jest ogromnym entuzjastą Polski. Odwiedził nasz kraj nie raz i nie dwa, a naszą rodzimą kuchnię poznał w polskich restauracjach. Jest wielkim miłośnikiem żurku i pierogów. Mi jednak zależy na tym, aby obiad nie był jednym z tych "barszczów i kotletów schabowych".

Chciałabym oddać nastrój rodzinnego obiadu, który w Polsce najczęściej jadamy w niedzielę, jednym okiem zerkając na telewizor, drugim na babcię, która opowiada mądrości życiowe. Ten obiad, gdzie matka z córką pilnują, aby nic nie przywarło do dna, a ojciec z synem usiłują nakryć do stołu. Gdzie półmisek ziemniaków paruje, gdzie pieczeń kusi pysznym sosem, gdzie pomidorówka cudownie nas rozgrzewa, a kluski lane miło prześlizgują się po języku. To moje wspomnienia polskiego obiadu... Prócz atmosfery muszę przecież coś ugotować!

Mój pomysł to uniknięcie tego, co Rolf mógł już skosztować w restauracji. Szukałam dań, które jada się zazwyczaj w domu, które można co najwyżej znaleźć w barach mlecznych. Po dyskusjach z mamą, teściową i szwagierką ustaliłam co następuje:

grillowany oscypek z jarzębiną

krupnik Neli, czyli mocny wywar warzywno-mięsny podawany z kaszą mazurską (gotowaną osobno)

pieczeń wieprzowa z przepisu Mamy, czyli szynka w intensywnym sosie własnym o nucie majeranku
podana z kaszą gryczaną i kluskami śląskimi do wyboru
surówka (?)

placek drożdżowy z kwaśnymi owocami 

Co o ty myślicie? Czy macie dla mnie jakieś ciekawsze propozycje? Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii!
 

poniedziałek, 27 lutego 2012

Film. A co to takiego?

Jeśli chodzi o kulturę i sztukę to zawsze istniały dla mnie książki i potem długo, długo nic. Potem pojawiał się gdzieś teatr na równi z muzyką. I tyle. Telewizja i kino mogłyby dla mnie nie istnieć. Oczywiście do chwili, kiedy dostałam pracę na Berlinale. Nie powiem, że nagle rzuciłam się w kinematograficzny wir, ale obcowanie z ludźmi filmu było miłym i pouczającym doświadczeniem. Okazało się, że wiele obrazów porusza mnie niemal tak głęboko jak książki. Tu jeden z przykładów. 


Film miałam szanse obejrzeć na śniadaniu Rise&Shine, które było sponsorowane przez Focus Forward Films, czyli instytucję zajmującą się propagowaniem alternatywnych dzieł. Wcinając croissanta z nutellą obejrzałam niesamowitą historię, która jest mi tak bliska, bo sama jestem żeglarką. Muszę przyznać, że uroniłam słoną łzę nad słodkim rogalikiem. Łzę smutku, ale i radości z faktu, że każdy ma szansę realizować swoje marzenia.

Hilary's straws

środa, 22 lutego 2012

Listy z Berlina: Po Berlinale

19 lutego skończył się festiwal Berlinale. Emocje opadły, zwycięzcy wybrani, wszyscy rozjeżdżają się do domów. Ja odpoczywam po naprawdę wyczerpujących, ale fascynujących dwóch tygodniach pracy.

Jak mówi polskie przysłowie: najciemniej pod latarnią. W czasie trwania festiwalu udało mi się zobaczyć tylko trzy pełnometrażowe filmy z przeciwnych biegunów. Indyjski "Don. The king is back" wprost z bollywoodu oraz kontrowersyjny "Jin ling shi san chai" czyli "Flowers of war". Trzeci film to niemiecki dokument "Dichter und Kämpfer", czyli "Poeci i wojownicy" opowiadający o niemieckich slamerach. Wszystkie trzy filmy były na swój sposób wyjątkowe. Może powinnam o każdym napisać osobną recenzję? Nie chcę Was zanudzać moimi opiniami, głównie z tego powodu, że nie znam się na kinematografii... Jestem zupełnym laikiem.

Na szczęście są jeszcze projekcje dla pracowników festiwalu, które rozpoczynają się dziś, także może coś uda mi się nadrobić. Już teraz wiem, że nie uda mi się obejrzeć filmu Małgośki Szumowskiej "Elles" z Binoche w roli głównej. Ten film wywołał tu ogromne zamieszanie i ambiwalentne uczucia wśród krytyków. Sama mogłam przyglądać się jedynie konferencji prasowej z udziałem reżyserki i aktorki. Mam nadzieję, że film uda mi się zobaczyć w polskich kinach.

Co do mojej pracy na Berlinale... Należą Wam się słowa podziękowania za wytrwanie w czekaniu na mnie oraz słowa wyjaśnienia, co ja tak naprawdę tam robiłam? Przede wszystkim dobrze się bawiłam!

Berlinale towarzyszy wiele projektów. Jednym z nich jest prestiżowy Talent Campus. Biorą w nim udział młodzi twórcy filmowi z całego świata. To tygodniowy ciąg spotkań z ekspertami, szkoleń z wybitnymi ludźmi filmu, wycieczek do studia filmowego Babelsberg, rozmów z innymi Talentami. A kim oni są? To młodzi reżyserzy, scenarzyści, aktorzy, producenci oraz dźwiękowcy, którzy pragną się rozwijać oraz poznawać filmowców z innych kultur. Talent Campus to miejsce nauki, poszukiwania inspiracji oraz rozwijania istniejących pomysłów.

Bettina Ausserhofer, Berlinale 2012
Ja zajmowałam się opieką nad Talentami, ponieważ była to nieskoordynowana grupa 350 osób. Takie zagęszczenie artystów na metr kwadratowy zawsze wymaga wiele wkładu i wysiłku. Trzeba było odpowiadać na setki ich pytań... Trzeba było znać na te pytania odpowiedzi!


Chiara Ferrau, Berlinale 2012
Zajmowałam się akredytacją, wypłacaniem rekompensat za podróże (a niektórzy przylatywali z najdziwniejszych miejsc takich jak Singapur, Tokio, stolica Australii, Chile... byli też tacy, którzy przyjechali po prostu pociągiem np. z Warszawy). Do moich zadań należało też koordynowanie spotkań Talentów, zmuszanie ich do bycia na czas w umówionym miejscu (co było nadludzkim wysiłkiem) oraz jeżdżenie z nimi na różne wyprawy. Do najciekawszych należała wizyta w Theaterkunst. Jest to miejsce, gdzie produkuje się kostiumy teatralne i filmowe. Firma może się pochwalić wieloma znanymi tytułami, w których występowały ich stroje np. "Pianista" czy "Bękarty wojny". Swoją drogą miałam na sobie ten mundur:

Brad Pitt
Praca z ludźmi bywa męcząca. Szczególnie wtedy, gdy trzeba być dyspozycyjnym, umieć odpowiedzieć na każde, nawet najbardziej idiotyczne pytanie, zmieniać język, w którym rozmawiam co rozmówcę. Ale praca z ludźmi bywa też wspaniała. Lubię być doceniona. Często słyszałam komplementy na temat świetnej organizacji pracy, ale też te na temat mojego wyglądu. Bardzo mi to schlebiało i przyznam, że w ciągu tygodnia udało mi się podbudować moją samoocenę o jakieś sto punktów. Gdyby nie obrączka, chroniąca mnie przed przystojniakami z Izraela i południowej Ameryki, to pewnie ktoś poderwałby mnie skutecznie.

Będzie mi brakowało ekipy, z którą pracowałam podczas Berlinale. Nawiązałam wspaniałe znajomości zarówno ze współpracownikami, ale także z uczestnikami Campusu. Dostałam kilka bardzo ciekawych ofert tłumaczenia scenariuszy. Zobaczymy co z tego wyjdzie!

A tu kilka ciekawych filmów, które poznałam podczas Berlinale. Nie są to dzieła kasowe, jednak obejrzałam je z wielką przyjemnością. Jeśli macie ochotę to zajrzyjcie!

Dokument o upośledzonej ruchowo Izraelce, która ma problemy ze znalezieniem partnera: Love Davka


Krótki metraż Krzysztofa Szota na podstawie powieści Etgara Kereta: Wyłączność

Niesamowity film o człowieku z zespołem Touretta. Pokazuje jak małe znaczenie w naszym życiu mają słowa: Brzydkie słowa

Coś, co urzekło mnie i zapadło głęboko w serce. Aż mi się znów chce płakać i śmiać: Aria dla szatniarza


PS. Dajcie znać, czy chcecie usłyszeć moje "recenzje" z filmów, które miałam szansę zobaczyć.

wtorek, 14 lutego 2012

Listy z Berlina: Berlinale

Berlinale trwa w najlepsze, ja pracuję po kilkanaście godzin dziennie, aby filmowa machina parła do przodu. Codziennie od dziewieciu dni wracam do domu umęczona, ale szczęśliwa, bo praca jest świetna. Poznaję genialnych ludzi, poznaję też tych trochę mniej genialnych, a bardziej irytujących. Odwiedzam niesamowite miejsca, oglądam wyjątkowe filmy. Wszystko dzieje się tu i teraz. Obok siedzi Juliette Binoche, ja lecę po Wernera Herzoga. Mijam po drodze Berlinale Palast. Taksówki spóźniają się pół godziny, niecierpliwi kinofile czekają na wyświetlenie filmu, szum 600 osób w Friedrichstadt Palast. Tysiące pytań dziennie: jak dojadę? gdzie znajdę? skąd wziąć bilet? czy długo jeszcze? po ile wejście na premierę? 400 euro?! Znów pada śnieg, znów świeci słońce. Przeraźliwe mrozy atakują Kolumbijczyków, którzy nie widzieli nigdy białego puchu. Jutro ma być odwilż.

Jeszcze tylko kilka dni i wracam do was z mesko-damskimi sprawami. Ale najpiewr pozwolmy Berlinale dobiec do konca. 


środa, 1 lutego 2012

Zimno mi w stópki.

Zima mnie rozpieszczała. Z mężem zachwalaliśmy wydłużony o kilka miesięcy sezon rowerowy, ale przy -10 niestety nasze cruisery zostają na podwórku, a my przesiadamy się do metra. Oczywiście w zimne dnie wspominam wakacje. Obejrzałam właśnie zdjęcia z sierpnia zeszłego roku, kiedy wybraliśmy się jeszcze wtedy z narzeczonym na naszą "okołoślubną" podróż do Danii. Cudowny tydzień pod namiotem zwieńczony dwudniowym pobytem w stolicy. To nie był nasz pierwszy raz w Kopenhadze, ale jak zwykle zachwycaliśmy się ilością rowerów, hanzeatycką architekturą, szerokimi ulicami, pięknymi kamieniczkami. Ja się jeszcze zachwycałam Cocio, czyli pysznym "kakaukiem", którę piję jak tylko dotknę nogą któregoś ze skandynawskich państw. Uwielbiam jego smak, wygląd puszek i butelek. Złożyliśmy namiot i przez Øresundsbroen udaliśmy się na prom do szwedzkiego miasteczka Ystad. Ale już kilka dni później wróciliśmy do Kopenhagi tym razem na żaglówce z naszymi znajomymi i znów spędziliśmy tam kilka dni, błądząc po uśpionym centrum w nocy, a za dnia zwiedzając kopenhaskie parki i miasteczko portowe. 



Giełda Kopenhaska

Muzeum Calsberga

Nyhavn

Duński skarb narodowy

Cocio!

Tivoli






Wakacyjnie zrobiło się jeszcze bardziej, ponieważ przedwczoraj dowiedzieliśmy się jak będą wyglądały tegoroczne lipiec i sierpień. Wybieramy się na regaty The Tall Ships Races 2012 i tak jak pięć lat temu, kiedy się poznaliśmy będziemy załogantami s/y Dar Szczecina. Nasz etap ma niezwykłą trasę, ponieważ z Kadyksu nieopodal Gibraltaru udamy się wzdłuż atlantyckiego wybrzeża Portugalii do A Courna w Hiszpanii, gdzie ponoć odbywają się najlepsze imprezy dla załóg żeglarskich. Stamtąd przez Zatokę Biskajską, która nie rozpieszcza wiatrami popłyniemy do stolicy Irlandii. Myślimy nad możliwością zostania tam kilku dni dłużej, aby nieco więcej pozwiedzać. Od razu robi się cieplej w stópki na myśl o takich wakacjach! 


The Tall Ships Races 2007