środa, 19 grudnia 2012

Adwentowe smutki.

Dziś nie będzie jadłospisu na cały tydzień. Nie będzie też żadnego przepisu. Miały być grudniowe inspiracje i miał być list z Berlina, miał być przepis na makaroniki migdałowe. Ale nie będzie nic z tego...

Będzie za to wiele smutku i wiele łez. Choć za moment wychodzę z domu na imprezę bożonarodzeniową moje myśli zaprząta jedynie jedna sprawa: śmierć. Wiem, to nie jest temat na radosny, świąteczny wpis. Spadła na mnie niespodziewanie, choć mogłam się na nią przygotować. Nie zrobiłam tego, bo kto przy zdrowych zmysłach myśli na co dzień o śmierci... Swojej, bliskich, najbliższych. 

Już za kilka dni usiądę do stołu z rodziną, z najdroższymi mi ludźmi i wiem, że za rok może być nas mniej. Będę na pewno mocno trzymała za rękę mojego męża, uśmiechała się do moich rodziców. Na pewno będę się wzruszała przy słuchaniu kolęd i rozpakowywaniu prezentów. Na pewno uronię łzę wzruszenia. 

Ale wciąż będę myślała o Tobie, którą nie zawsze rozumiałam, ale zawsze szanowałam i w głębi duszy będę miała nadzieję, że śmierć zgubi Twój adres i za rok spotkamy się znowu.



Życzę Wam dobrych świąt. Cieszcie się nimi. I nie myślcie o śmierci.

wtorek, 11 grudnia 2012

Co na obiad? Tydzień 17.

Z opóźnieniem, ale jestem!

Poniedziałek: Dürum Döner z serem feta i mięsem z kurczaka. Taki dzień był dziwny. Wstaliśmy o 5 rano, o 6.00 siedzieliśmy już w pociągu, a o 8.00 byliśmy w Berlinie. Przyznam, że nie chciało mi się niczego gotować, dlatego w drodze do domu kupiłam sobie cieplutkiego kebaba, ale nie w bułce, a w placku. No cóż... Czasem mogę sobie pozwolić. W końcu mieszkam w Berlinie.
Wtorek: Niczym meksykańska matrona ugotowałam wielki gar chili con carne. Starczy na dwa dni. Czasami jadamy go z ryżem, czasami z tortillą. Zawsze jest pyszne i niesamowicie rozgrzewa po powrocie do domu, który najczęściej spędzam na rowerze, a mój tyłek przymarza do siodełka.
Środa: Chili con carne.
Czwartek: Sałatka z kurczakiem, czyli ulubione danie mojego męża. Na sałacie fryzowanej ułożyłam czarne oliwki, pomidorki, ogórek, czerwoną paprykę, kawałki kurczaka, prażone orzechy. Podaję z dressingiem a la Sylt.
Piątek: Krem pomidorowy ze świeżą bazylią.
Sobota: Kebab, w miejscu, które wiele osób nam polecało. Niestety ja nie była to żadna berlińska doskonałość. Za to wieczorem raczyłam się pysznym grzańcem z prądem w postaci likieru z moroszki.
Niedziela: Kurczak pieczony, czyli najlepsze comfort food na świecie!

Za niedługo wybieram się na tzw. Weihnachtsfeier, czyli imprezę bożonarodzeniową. Ustaliliśmy, że każdy przynosi jakieś małe co nie co. Myślałam o cinnamon rolls Nigelli, ale piekłam je już kilka razy i chętnie spróbowałabym czegoś nowego. Polećcie mi jakieś fajne bożonarodzeniowe fingerfoods, niekoniecznie na słodko. 

czwartek, 6 grudnia 2012

Ale nie utonęłam!

I co było dalej?
Pierwsza część mojej żeglarskiej przygody do przeczytania tutaj.

W 2006 roku jesienią miasto Szczecin zorganizowało coś w rodzaju castingu do reprezentacji miejskiej we wspaniałych regatach The Tall Ships Races. Czym jest ten wyścig? Pierwszy odbył się 11 lat po zakończeniu II wojny światowej. Angielska organizacja, dziś znana pod nazwą Sail Training International miała dwa cele: przywrócić do życia gnijące w dokach wind jammery i zjednoczyć skłócone po wojnie kraje. Na żaglowcach pływają głównie młodzi ludzie, dla których taki rejs czasami jest początkiem wspaniałej przygody. W wyścigu zaczęły brać udział też mniejsze jednostki i w ciągu kilku lat wyewoluowały cztery klasy regatowe: klasa A, czyli największe żaglowce powyżej 150 stóp (w tym roku w tej klasie wygrał polski żaglowiec sts Fryderyk Chopin), klasa B to tradycyjne żaglowce w nieco mniejszych rozmiarach, klasa C to jachty do 100 stóp, w której pływa s/y Dar Szczecina. Klasa D różni się jedynie możliwością żeglowania pod spinakerem.





Każdy etap regat rozpoczyna się wielkim świętem portowym oraz paradą żaglowców. Mieszkańcy nadmorskich miast mogą zwiedzać łodzie, a później podziwiać je pod pełnymi żaglami. Najlepszy widok jednak mamy my, czyli żeglarze. Wyobraźcie sobie jedzenie obiadu na pokładzie i oglądanie takich widoków. Zdjęcia, które Wam pokazuję pochodzą z zatoki na Atlantyku w pobliżu Kadyksu.

Wracam jednak do 2006 roku i wyboru reprezentacji miasta. Dostałam się do niej i już na początku lutego trafiłam na warsztaty marynistyczne. Poznawałam na nich załogę, uczyłam się etykiety żeglarskiej (a także polskiego nazewnictwa, ponieważ większości nauczyłam się w Niemczech), ćwiczyłam różne tańce, ponieważ w portach goszczących każda jednostka przechodzi przez miasto w paradzie załóg, która wygląda niczym karnawał w środku lata. Żeglarze są poprzebierani, tańczą, wyciągają z tłumu ludzi, tańczą z nimi, śpiewają. Atmosfera jest pierwszorzędna, ale warto się najpierw przygotować! Niestety w trakcie trwania tych warsztatów miałam niemiły wypadek, który przekreślił mój udział w regatach jako reprezentantki miasta. Zaczęłam już sobie szukać miejsca na jakiś inny letni rejs, jednak po kilku miesiącach zadzwonił do mnie kapitan Daru Szczecina z pytaniem czy nie reflektuję mimo wszystko na udział w The Tall Ships Races. Nie wiecie jak wielka była moja radość! Tym bardziej, że na warsztatach poznałam chłopaka, który trochę zawrócił mi w głowie. Kilka tygodni przed regatami znów zaczęłam przyjeżdżać na przystań. Łódź wymagała przygotowań przed wypłynięciem nad morze, dlatego tylko kiedy mogłam pojawiałam się, aby pomagać załodze w pracach portowych. Odświeżyłam kontakt z chłopakiem, którego poznałam na warsztatach. Do dziś pamiętam, kiedy po czerwcowym zlocie żaglowców, w którym również braliśmy udział podszedł do mnie i zapytał, czy nie zechciałabym mu pomóc w zakupach przed rejsem (wyobraźcie sobie zakupy na miesiąc dla 12 osobowej załogi!). Zgodziłam się i tym sposobem mojemu przyszłemu mężowi udało się zdobyć mój numer telefonu. Zawrócił mi w głowie swoją świetną bryką: Fiat 126p w kolorze brudnego piasku. No i oczywiście swoim ogromnym doświadczeniem żeglarskim.

Właśnie skończyłam 18 lat. Czyszczę pokład po urodzinowej imprezie.

Na pokładzie sts Fryderyk Chopin. Pierwsze zdjęcie z moim przyszłym mężem.
 
Na regatach skończyłam 18 lat, impreza odbyła się na rufie Daru Szczecina. Poznałam mojego przyszłego męża. Płynęłam pod polską banderą z najwspanialszym kapitanem w Polsce. Czego chcieć więcej?

s/y Dar Szczecina


I tak to się zaczęło. Wspólne regaty bardzo nas zbliżyły. Do dziś s/y Dar Szczecina jest naszym 'love boat', a jego kapitan naszym Ojcem Chrzestnym. Obydwoje kochamy żeglarstwo i nie wyobrażamy sobie roku bez jakiegoś rejsu, a nawet dwóch. W ostatnie lato udało mi się spełnić moje marzenie: żeglowałam na Atlantyku. Teraz czas na marzenie mojego męża: przepłynięcie przez Atlantyk. Warto mieć marzenia, ale jeszcze bardziej warto mieć z kim je spełniać.




Oprócz rejsów i regat od kilku lat angażuję się jako tzw. liason officer (oficer łącznikowy) podczas Zlotu Oldtimerów w Szczecinie. Święto SailSzczecin istnieje już od wielu lat i jest wyrazem związku Szczecina z morzem. Wiele żaglowców z całego świata przypływa do mojego rodzinnego miasta i potrzeba niezliczonej ilości osób, aby święto przebiegało bez problemu. Liason jest łącznikiem pomiędzy załogami a organizatorem. Kocham tę pracę, bo żeglarze to wielka światowa rodzina. Co roku zajmuję się załogami z Niemiec lub Holandii, a mój mąż jeśli tylko może przyjeżdża do Szczecina i razem korzystamy z niesamowitej okazji, aby popływać na często ponad stuletnich jednostkach. Co roku poznaję niesamowitych ludzi i ich niezwykłe żeglarskie przygody.


Co roku żeglujemy z mężem w grupie znajomych. Czasami pogoda pozwala na żeglarstwo czasami tylko na jachting. Ale najważniejsza jest dobra zabawa i odseparowanie od brzegu. Kocham uczucie, kiedy po tygodniu, albo dłużej wracam z morza na ląd i wszystkie sprawy doczesne opływają mnie niczym rybę.

Wolność, którą daje mi żeglarstwo nie jest porównywalna z niczym innym, dlatego wiem, że największą tragedią dla mnie byłaby utrata możliwości kontaktu z morzem...


Kilka zdjęć z moich żeglarskich wypraw:

Po 3 dniach sztormowania na zatoce Biskajskiej

Załoga suszy absolutnie wszystko. Sztorm i tak był dla nas łaskawy.

Stali towarzysze na Atlantyku.

Czasami bywa śmiesznie.

A czasami bywa pracowicie.

Czasami bywa wysoko.

A czasami ciekawie.

Dublin. Miasto, które zdobyło moje serce, choć wcale się tego nie spodziewałam.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Co na obiad? Tydzień 16.

Jedna potrawa, tysiące wspomnień...


Poniedziałek: Ziemniaki pieczone z łososiem na świeżym rozmarynie. Kremowy serek z czosnkiem i koperkiem do ryby. Sałata rzymska z pomidorami i musztardowym dressingiem.
Wtorek: Marynowane ćwiartki z kurczęcia pieczone z warzywami (cebula, cukinia, pomidory, papryka, ziemniaki) z ryżem basmati.
Środa: Spaghetti z piersią z kurczaka i cukinią w sosie gorgonzola.
Czwartek: Mąż mnie zupełnie zaskoczył, ponieważ zabrał mnie do naszego osiedlowego Hindusa świętować jego nową pracę. Zamówiłam najzwyklejsze chicken curry, ale zamiast ryżu poprosiłam o pieczywo chapati. Przypomniała mi się moja niesamowita przygoda, którą przeżyłam kilka lat temu w Indiach... Chciałabym tam jeszcze kiedyś pojechać.
Piątek: Conchiglioni zapiekane z pomidorami, kawałkami kurczaka i serem gorgonzola oraz ze sporym dodatkiem świeżego rozmarynu.
Sobota: Pieczony łosoś nadziewany koperkiem i czosnkiem, piure ziemniaczane, surówka z kapusty, marchewki i pora. Nie ma to jak weekendowy wypad do rodzinnego domu :)
Niedziela: Lasagne szpinakowa według jedynego słusznego przepisu mojej mamy. Pycha!  

Pierwszy weekend adwentu minął szybko, ale miło. Mama pomogła wybrać mi sukienkę na imprezę bożonarodzeniową, która już za 3 tygodnie, święty Mikołaj powoli zaczyna kompletować prezenty dla bliskich. Spotkałam moich znajomych ze Szczecina, odwiedziłam drogą przyjaciółkę, wobec której los jest niezwykle niesprawiedliwy, zjadłam przepisowe śniadanie z teściami i obiad z moimi rodzicami. W porannym pociągu do Berlina zastanawiałam się co będzie z nami za kilka lat. Czy zostaniemy w Niemczech, czy wrócimy do Polski... Może żadna z tych alternatyw nie jest przyszłościowa. Myślałam nad zimowym wyjazdem do Austrii, nad letnim rejsem po Bałtyku (może po Adriatyku). Czy Wy też tak lubicie planować?