Dwa dni temu straszliwa pani doktor znęcając się nade mną wbiła mi wielką szpilę w moją biedną szyjkę. Krew tryskała, straciłam przytomność, a próbki i tak nie udało się pobrać.
Tak mniej więcej wyobrażałam sobie biopsję tarczycy. Chyba należy się jakieś sprostowanie, bowiem okazało się, że zabieg ten jest bezbolesny. Jest nieco niekomfortowy, bo leżymy z mocno odgiętą do tyłu głową, jeden lekarz ultrasonografem szuka zmiany na tarczycy, a drugi się w nią wkłuwa, używając do tego maluteńkiej strzykawki z jeszcze mniejszą igłą. Panie, które czekały na zabieg, jak tylko wyszłam pytały: "I jak? I jak?!" a ja zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że "śmiesznie". Chyba się trochę zdziwiły, ale co miałam powiedzieć, kiedy pani doktor potrząsała moją żuchwą, żeby cokolwiek ze mnie wyskoczyło?
Musze tylko zaznaczyć, że kolejnego dnia odczuwałam lekki ból szyi przy ziewaniu i kasłaniu. Tyle. Cała magia biopsji tarczycy. Teraz trzymam kciuki, żeby wyniki były równie śmieszne.