sobota, 29 października 2011

Nie taka igła straszna jak ją malują.

Dwa dni temu straszliwa pani doktor znęcając się nade mną wbiła mi wielką szpilę w moją biedną szyjkę. Krew tryskała, straciłam przytomność, a próbki i tak nie udało się pobrać. 

Tak mniej więcej wyobrażałam sobie biopsję tarczycy. Chyba należy się jakieś sprostowanie, bowiem okazało się, że zabieg ten jest bezbolesny. Jest nieco niekomfortowy, bo leżymy z mocno odgiętą do tyłu głową, jeden lekarz ultrasonografem szuka zmiany na tarczycy, a drugi się w nią wkłuwa, używając do tego maluteńkiej strzykawki z jeszcze mniejszą igłą. Panie, które czekały na zabieg, jak tylko wyszłam pytały: "I jak? I jak?!" a ja zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że "śmiesznie". Chyba się trochę zdziwiły, ale co miałam powiedzieć, kiedy pani doktor potrząsała moją żuchwą, żeby cokolwiek ze mnie wyskoczyło?

Musze tylko zaznaczyć, że kolejnego dnia odczuwałam lekki ból szyi przy ziewaniu i kasłaniu. Tyle. Cała magia biopsji tarczycy. Teraz trzymam kciuki, żeby wyniki były równie śmieszne.

środa, 26 października 2011

Bartosz Mateńko.

Siedziałam z książką w kuchni i pewien fragment przypomniał mi o kilku latach, które przeżyłam na skaju Szczecina. Dom z widokiem na pole, które o każdej porze roku było jak inny świat. Później widok się zmienił, ponieważ wierzba pnąc się do nieba zafundowała mi cudowną, nasyconą zieleń przez pół roku i złowieszcze, brunatne witki przez drugie pół. Przypomniałam sobie o moi sąsiedzie... Jak wielkie było moje zaskoczenie, gdy znalazłam jego stronę ze wspaniałymi zdjęciami. Polecam Bartosz Mateńko


by Bartosz Mateńko
by Bartosz Mateńko
by Bartosz Mateńko

wtorek, 25 października 2011

Wspomnienie lata.

Cisza przerywana pluskiem wody i brzęczącymi komarami. Wilgotna trawa i chłodne powietrze, zwiastujące nadchodzącą noc. Białe muszelki porozkładane na drewnianych stołach przez malutkie blond dzieci. Kolorowe kalosze zanurzone po kostki w wodzie. Śliski pomost i przycumowane do niego łódeczki. Pomarańczowy zachód słońca i atramentowe chmury.

sierpień 2011, Augustenborg Fjord, Sønderborg


poniedziałek, 24 października 2011

Mamy nosić obcasy, ale nimi nie stukać.

Czyli... obejrzałam najnowszy film Marka Koterskiego "Baby są jakieś inne". Znam twórczość reżysera i wiedziałam, że nie idę na komedię, a jednak dystrybutor wciąż z polskiego widza robi 'mało wymagającego ignoranta', który na pewno pójdzie na komedię, a dramatu nie zrozumie. "Baby..." to dramatyczny film drogi, tak bym go chyba zaszufladkowała. To właściwie tragedia grecka, która od początku dąży do strasznego zakończenia akcji... na łyżce koparki. 
www.kinolog.pl
Wszystko oczywiście przez te baby, które wciąż ziewają, nie zasłaniając dłonią ust, zamiast eksponować twarz świecą golizną i obcisłymi spódnicami, zatraciły swą kobiecość, chodzą w spodniach, stukają obcasami, mylą kierunki, nie mają orientacji przestrzennej, a na dodatek mają mniejsze mózgi! Czy to wszystko brzmi jak stereotyp? Tak. Ale Marek Koterski w swojej przewrotności gra stereotypami przeciwko mężczyznom, ukazując ich jako miernoty, które życie poświęciły na szukanie swojej wyższości nad babami zamiast skupić się na samym życiu. Film jest przykry i nieco gorzki, dlatego idąc do kina pamiętaj, że de facto udajesz się na dobrą sztukę teatralną a nie na zbiór śmiesznych gagów w stylu "Kilera".

czwartek, 20 października 2011

Bez psa człowiek traci kawałek swojego człowieczeństwa.

Nie mieszkam już z rodzicami. Tęsknię za nimi, za domem, ogrodem i cudowną okolicą, w jakiej stoi dom rodziców. Ale najbardziej tęsknię za moim psem! Kiedy mieszkałam w Kościnie niemal codziennie chodziłam z nim na spacer (a raczej on ze mną). Miałam kontakt z naturą, bo na przechadzki udawaliśmy się do lasu, na łąki albo po prostu wzdłuż wiejskiej drogi.Oddychałam świeżym powietrzem, biegałam, oglądałam jak zmienia się przyroda. Nigdy nie czułam się sama, bo co prawda mój pies nie jest rozmowny, ale bywa świetnym towarzyszem w trudnych chwilach. I w tych dobrych też...



Lukas to labrador retriver. Czarny jak smoła, choć już posiwiał ma niesamowicie godny wyraz mordy i postawę, dlatego by złagodzić jego generalskie maniery zdarza się, że wołam na niego Bodzio. Chyba nie ma nic przeciwko, bo od razu macha ogonem. Jego imię rodowodowe to Lukas Pustynna Burza.

Kocha wodę, dlatego często zabieraliśmy go nad morze. Kiedy tylko orientował się, że jest blisko plaży zrywał się jak szalony i wpadał z wielkim hukiem do wody. Błagalnym wzrokiem prosił, żeby mu rzucić cokolwiek, co mógłby zaaportować. Niestety od kilku miesięcy cierpi na zwyrodnienie kręgosłupa i nie może już zażywać kąpieli morskich.

W Berlinie nie mam pieska. Nie mam spacerów, kontaktu z naturą. Nie mam poczucia, że jest zawsze ktoś, do kogo mogę się odezwać. Tęsknię za moim psem...

środa, 19 października 2011

Herbst in Berlin

Berlin jesienią jest piękny. Parki mienią się feerią barw. Od zieleni przez żółty i pomarańczowy, aż po głęboką czerwień i burgund. To moja ulubiona pora roku. Taka "przedjesień". Naładowana pozytywnymi emocjami po wakacjach wkraczam w jesienne miesiące z nową energią (której jednak ostatnio nieco mi brakuje).

OOTD w stylu jesiennego Berlina. Ostatnio nie mam zbyt wielu okazji, aby wychodzić z domu, jednak kiedy już to robię to szczelnie otulam się trenczem, zakładam ciepłe buty a szyję zasłaniam apaszką.




Zmiana nieistotna w prawie budowlanym.

Niesamowite ile może zajść zmian niezależnie od panującego prawa. Mieszkam nieopodal muru berlińskiego. Kiedy wybieram się po pomidory i makaron muszę minąć magiczną granicę, która dziś jak blizna jest wybrukowana w ulicach i chodnikach Berlina. Przez pierwszych kilka miesięcy za każdym razem, gdy zmieniałam stronę miasta ze wschodniej na zachodnią spoglądałam na linię muru i zadawałam sobie pytanie: Kto mógł wpaść na pomysł, aby wybudować tak brzydką architekturę w środku miasta?

Dziś panuje moda na ładną tzw. małą architekturę. Berlin wiedzie prym w kreatywności ozdabiania śmietników, street art'cie i śródmiejskich podwórkach podobnych do małych Edenów. Nieobecności muru nikt już nie zauważa. A on jak boląca brodawka tkwił w tkance miasta. Wszyscy udają, że Berlin to piękne miasto, a ja w jego brzydocie odkrywam największą siłę.


wtorek, 18 października 2011

Jesień.

Wpadłam w stan, w którym powoli zapadam się do środka. Strach zamieszkał w moich słowach, nie chce się z nich wyprowadzić, dlatego nic nie mówię. Boję się spoglądać przez okno, bo widzę, że czas mija, a ja wciąż tkwię w tym samym miejscu. Świat przelatuje obok mnie, a ja... jakby z kotwicą przywiązaną do nogi tylko stoję i patrzę jak wszystko co dobre i co złe mnie mija. Stagnacja? Tak się na to mówi? A może jesień? Nie podejmuję decyzji, unikam sytuacji, w który muszę się wykazać własnym zdaniem. Uciekam przed przyjemnościami i przed nieprzyjemnościami. Nie chcę mieć do czynienia z rzeczywistością, która mnie otacza.

Ale... wiem, że to nie jest stan naturalny i wciąż próbuję się z niego wyrwać. Na razie wciąż odwracam twarz i nie chcę się mierzyć z światem.

poniedziałek, 17 października 2011

Festival of lights in Berlin 2011

Już od kilku lat jesienny Berlin od zmroku do świtu mieni się tysiącami barw. Festival of lights to niesamowite przedsięwzięcie przyciągające dużą liczbę turystów, ale wciąga z domów też mieszkańców. W tym mnie! Razem z mężem wybraliśmy się pod Bramę Brandenburską, ale pierwsze mrozy szybko nas pokonały i uciekliśmy do domu na ciepłą herbatę.