piątek, 20 listopada 2015

Książki na zimne i ciemne wieczory.




Czy jest lepsza pora roku na czytanie książek niż ta zimna? Przyznam, że często nie chce mi się wychodzić z domu, a sięgnięcie po książkę na kanapie lub przy stole w kuchni jest zawsze znakomitym usprawiedliwieniem wszystkich czynności, które można by robić poza domem. Spotkanie ze znajomymi, sport w parku, spacer czy nawet zakupy. To wszystko może poczekać w obliczu robienia tak ważnej rzeczy jak czytanie książki! Mam dla Was kilka propozycji na nadchodzące długie i ciemne wieczory.


wtorek, 27 października 2015

Ciąża w Niemczech. I i II trymestr.

Odkąd zwierzyłam się na blogu, że jestem w ciąży pisało do mnie sporo dziewczyn z zapytaniem o jej przebieg w Niemczech.

Oczywiście jest taki sam jak w Polsce i każdym innym miejscu na świecie :)

Trudno mi będzie porównywać opiekę nad kobietą ciężarną w Polsce i w Niemczech, dlatego skupię się na tym jak to wygląda w Berlinie. Weźcie proszę pod uwagę, że niektóre rzeczy (dostęp do badań, ich koszt, rodzaje porodów) mogą się różnić w zależności od miasta w Niemczech oraz od kasy chorych i rodzaju ubezpieczenia.

Większość kobiet o ciąży dowiaduje się pewnie w podobny sposób:

"Jezu, okres się spóźnia! O Boże, dwie kreski!"



piątek, 16 października 2015

Mur. Mój trzynasty kawałek


Ostatnio szukając jakiegoś świstka wśród moich dokumentów znalazłam pierwszy berliński dowód meldunku i z zaskoczeniem stwierdziłam, że już dawno minęło pięć lat odkąd tu mieszkam. Wiele przez ostatnie lata się zmieniło, poznałam ciekawych ludzi, przeżyłam coś, czego nie miałabym szansy doświadczyć nigdzie indziej, przeprowadzałam się kilka razy, a w międzyczasie Berlin zmieniał moje spojrzenie na wiele spraw.

Jedno mogę powiedzieć na pewno. Nie jestem turystką w tym mieście, ale nie odważyłabym się nazwać berlinką. Czuję się tu już jak w domu, mam swoje ulubione kąty, uwielbiam jeździć po Berlinie rowerem, co raz mniej lubię komunikację miejską, a jeżdżenie autem po mieście doprowadza mnie do szaleństwa. To, co lubię najbardziej to obserwowanie zmian. A w Berlinie zmienia się wszystko i ciągle. Powstają nowe budynki, nowe kawiarnie, knajpki i restauracje, zmieniają się ludzie, którzy zamieszkują różne części miasta, tramwaje i autobusy zmieniają swoje trasy, samo miasto dzięki wszechobecnej naturze zmienia swoje kolory, zmienia się pogoda, kolor nieba, które jest tłem dla lądujących samolotów.


piątek, 25 września 2015

Hello Autumn!

Mijają właśnie pierwsze dni mojej ulubionej pory roku. Kończy się lato, a w raz z nim zostanie mi głowa pełna różnych wspomnień. Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o kilku z nich, które najbardziej zapadły mi w pamięć. Może znajdziecie dla siebie inspiracje na nadchodzące długie i chłodne wieczory.

Stare miasto w Stavanger.

Kiedy po pierwszym trymestrze odzyskałam siły do życia zaczęliśmy z mężem znów oglądać seriale i dwa wywarły na mnie spore wrażenie. Pierwszy z nich jest niepodobny do niczego, co do tej pory widziałam. Jeśli lubicie klimat Matrixa, ale nie do końca odpowiada Wam wirtualny świat to może Wam się spodobać serial Sense8 (klik po trailer). To przedziwna historia ósemki ludzi, których losy splatają się ze sobą, tak samo jak ich jaźnie. W niewytłumaczalny sposób potrafią się ze sobą komunikować i współodczuwać, pomimo że znajdują się w najdalszych zakamarkach Ziemi. Osiem miast (m. in. Berlin, Seul, Bombaj), osiem zupełnie różnych osobowości i zagadka, która wcale nie znajduje swojego rozwiązania. Na plus dla twórców zaliczam osadzenie części akcji w przepięknym, ale surowym krajobrazie Islandii. Największą rozrywką było odgadywanie miejsc, w których kręcono berlińską część.

Kolejny serial, pomimo że dopiero zakończyło się wyświetlanie jego pierwszej serii już trafił do szufladki z napisem "kultowe". W przeciwieństwie do poprzedniego, Mr. Robot (klik po trailer) jest głęboko zanurzony w wirtualnym świecie, który swoimi mackami obejmuje rzeczywistość. Główny bohater Elliot to niepozorny programista. To co najbardziej mnie zachwyca, to odważna perspektywa, ponieważ wszystko oglądamy oczami Elliota. Wpada on w coraz głębszą paranoję spowodowaną wszechobecną władzą internetu, cyfrowego zapisu danych i ich wykorzystaniem dla/przeciwko demokracji. Intryga toczy się wokół anonimowej grupy hackerów, która stara się zniszczyć największą na świecie korporację. Jednak z każdym odcinkiem fabuła staje się coraz bardziej złożona i tak naprawdę oglądając ostatni odcinek trzeba by zacząć od nowa, aby wszystko dobrze zrozumieć. Smaczku dodaje serialowi dwójka drugoplanowych bohaterów, którzy w wielu scenach rozmawiają ze sobą mieszanką duńskiego i szwedzkiego. Do tego reżyser bawi się wieloma motywami z literatury i popkultury (np. cytaty z Pulp Fiction czy muzyka z Fight Club).


Każdemu, kto kocha bliskość zapierającej dech w piersiach natury polecam wyprawę do norweskiego regionu Rogaland. Znajduje się tam urokliwe miasto Stavanger pełne białych drewnianych domków, ale przede wszystkim niesamowity Lysefjord. Wspięliśmy się na jego najwyższy punkt, aby podziwiać ten widok. Zdjęcie nie oddaje ogromu ponad 600 m ściany wyciosanej jakby wielkim trollowym łomem. W sierpniu była tam świetna pogoda zachęcająca do wędrówek i nawet 7 miesięczne dziecko w brzuchu nie przeszkodziło mi w kilkugodzinnych wyprawach po niesamowitych wrzosowiskach czy fjordach.

Lysefjord widziany z Preikestolen.

Lysefjord

Moje dwie "guilty plesures" ostatnich miesięcy to zdecydowanie Instagram i daily vlogi. Muszę przyznać, że już kiedyś robiłam podejście do Instagrama, ale wtedy kilkodniowe używanie skwitowałam krótkim tekstem "powrót do ery obrazków, czy ludzie nie potrafią już pisać?" i wróciłam do 'tradycyjnego' Facebooka. Jednak zaczął się on zamieniać w coraz większy śmietnik i zaglądam do niego już bardzo rzadko. Właściwie jakby ktoś go wyłączył to nawet bym nie zapłakała. Wy też tak macie? Natomiast Instagram (klik, aby zobaczyć moje zdjęcia) skradł me serce. Jest to miejsce na wykreowaną, cudną wręcz rzeczywistość, ale kto by się tym przejmował :) Znajduję tam całe mnóstwo informacji o miejscach, które planuje odwiedzić, o restauracjach i kawiarniach, w których warto zjeść, to dla mnie codzienna dawka inspiracji kulinarnej. O ile przyjemniejszy jest dzień, kiedy zacznie się go od ładnie podanej owsianki, która nie wygląda jak pasza dla konia? Ciekawie o Instagramie (i Snapchacie) pisze tu Joanna Glogaza z bloga Styledigger. Do tego Instagram stał się moją małą kroniką ciąży i rosnącego brzucha.

(wkrótce pojawi się wpis o moich ulubionych instagramerach)

Nie oglądam właściwie w ogóle telewizji. Raz dziennie o godzinie 20 zasiadam na 15 minut, żeby obejrzeć Tagesschau (wiadomości w publicznej niemieckiej telewizji), więc ekwiwalentem telewizji stały się dla mnie Daily Vlogi, czyli zapis codzienności przeróżnych ludzi. Pierwszym i moim absolutnie ulubionym vlogerem jest Casey Neistat (klik, aby obejrzeć jego vlogi), filmowiec i twórca aplikacji Beme. Na jego kanale polecam nie tylko vlogi, ale właściwie wszystkie filmy (zobaczcie ile mają wyświetleń!!).

Drugi kanał to Uwaga Pies, (klik aby obejrzeć) czyli Amerykanka i Polak, którzy codziennie pokazują wycinek z ich życia w Seulu i Tokio. To powiew egzotyki, która z czasem staje się oswojona. Choć przyznam, że wciąż szokują mnie takie wynalazki jak restauracja w toalecie lub jedzenie żywych (i jeszcze się ruszających!!) macek ośmiornicy. Życie po drugiej stronie kuli ziemskiej jest tak inne, a jednocześnie zupełnie zwyczajne, takie jak w Europie. Polecam na długie jesienne wieczory.

Nie wiem czy też tak macie, ale kiedy długo pracuję przy komputerze to muszę czasami znaleźć coś, co nie jest absorbujące, ale na tyle ciekawe, żeby mózg odpoczął od bieżących zadań. Uwielbiam mapy, więc z ogromnym zainteresowaniem przeglądam Kartografię Ekstremalną. To profil na Facebooku (czy ja nie mówiłam, że z niego już nie korzystam?), na którym pojawiają się ciekawe mapy np. rozmieszczenie ludzi o konkretnym nazwisku w Europie, symulacje ruchu pasażerskiego w USA, mapa czystości wody z kranu w różnych krajach czy nieco bardziej abstrakcyjna mapa uprzedzeń Włochów do jedzenia w innych państwach. Jednak kiedy mój mózg już w ogóle nie funkcjonuje to włączam Flight Radar (uwaga! silnie uzależniające!) i patrzę przez okno na lądujące na lotnisku Tegel samoloty, zastanawiając się skąd wracają ich pasażerowie.

Ostatnio mam problem z ciekawymi blogami. Mam wrażenie, że wciąż czytam te same i nie mogę wyjść z zaklętego kręgu. Czy możecie mi polecić coś ciekawego? 



Wkrótce pojawi się wpis o książkach, które polecam jesienią do czytania z kubkiem herbaty pod kocykiem.

piątek, 31 lipca 2015

Moja Ukraina. Moja Rosja. (część I)

Kiedyś już wspominałam na blogu o tym, że mówię po rosyjsku. Z każdym miesiącem pewnie co raz gorzej, ale staram się nie zapominać, aby codziennie przeczytać choć kilka zdań w tym języku albo dowiedzieć się czegoś interesującego o Rosji.

Wszystko zaczęło się bardzo niewinnie i nie potrafię przypomnieć sobie dokładnie "tego momentu", ale musiało to być w 2004 roku. Szereg wydarzeń doprowadził do sięgnięcia po książkę Jurija Andruchowycza "Dwanaście kręgów". Najpierw trafiłam do młodzieżówki Unii Wolności. W Młodym Centrum nabrałam ogromnej wrażliwości na wydarzenia polityczne, a wkrótce miała się rozpocząć Pomarańczowa Rewolucja, którą bardzo przeżywałam. Politycznie to było dla mnie najważniejsze wydarzenie całego mojego życia, jednak to co potem "wyprodukowała" ukraińska kultura stało się dla mnie początkiem prawdziwej pasji. Książki Jurija Andruchowycza mam chyba wszystkie, większość z autografem autora i one są początkiem niekrótkiej obecności Rosji w moim życiu.

Zbiór książek Jurija Andruchowycza. 

Namiętnie czytałam również twórczość Serhija Żadana, Tarasa Prochaśki i innych ukraińskich pisarzy. Kiedy Andrzej Stasiuk w 2005 roku otrzymał literacką nagrodę Nikę całkowicie przepadłam we wschodnioeuropejskiej literaturze. Z czasem rosła we mnie świadomość, poznawałam kulturę, historię, politykę i społeczeństwo tej części Europy. Bardzo długo przed decyzją o studiach moim marzeniem była nauka języka ukraińskiego i związanie swojego życia w jakiś sposób z tym krajem (oczywiście najlepiej poślubienie karpackiego kowala :D), jednak życie potoczyło się trochę inaczej i zostałam niejako zmuszona do częściowego porzucenia swych marzeń.

Dwie najważniejsze dla mnie książki Jurija Andruchowycza

Ostatecznie studiowałam język rosyjski i niemiecki, co jest świetnym połączeniem. Niektórzy reagowali na to hasłem: znać język wroga - dobrze, ale znać język dwóch wrogów - to wspaniale! Ja patrzyłam na to zupełnie inaczej, a może w ogóle na to nie patrzyłam, bo gdybym dziś miała podjąć decyzję związaną ze studiami to na pewno wybrałabym coś zupełnie innego.

Ukraińska i rosyjska literatura otworzyły mi drzwi do zupełnie nowego świata, jednak to dopiero porządna nauka języka rosyjskiego pozwoliła mi w pełni cieszyć się wschodnioeuropejskim światem. W międzyczasie zaczęłam poznawać Rosjan, na początku naszą wyjątkową wykładowczynię Swietę, która w Polsce znalazła się właściwie przypadkiem, a przyjechała z dalekiego Archangielska, choć dla niej to rzut kamieniem. Do pracy w Poznaniu dojeżdżała z Cieszyna i traktowała to zupełnie normalnie. Miałam również wykładowczynię z Tadżykistanu, której pierwszym językiem był co prawda perski, a jej pobyt na uczelni zakrawał o absurd, ale cieszę się, że ją poznałam, bo uświadomiłam sobie, że język rosyjski to nie tylko świat Słowian.


Podwórko w samym centrum Lwowa. 
Po przeprowadzce do Berlina zaczęłam poznawać co raz więcej Ukraińców i Rosjan, moje życie zawsze orbitowało w okół tematów związanych z Europą Wschodnią. W 2008 roku odwiedziłam Ukrainę, już po Pomarańczowej Rewolucji, a jeszcze przed Mistrzostwami w Piłce Nożnej, a w 2012 roku planowałam z mężem wyprawę na Krym, którą odłożyliśmy "na kiedyś", bo trafiła się okazja regat na Atlantyku. Te "kiedyś" po aneksji półwyspu przez Rosję może się zamienić na "nigdy" choć wciąż mam nadzieję, że coś się zmieni.

Lwów widziany z wieży ratusza
W mojej głowie obraz Rosji wyklarował się jednak dopiero po wizycie w tym kraju. Nie był to ani piękny Petersburg, ani ogromna Moskwa, a prowincjonalny, chciałoby się powiedzieć Krasnodar. Ale o podróży do Rosji oraz o mojej pracy w wydawnictwie, które publikuje środkowo- i wschodnioeuropejskich pisarzy opowiem Wam w następnym wpisie.

niedziela, 19 lipca 2015

Dlaczego twój brzuch jest taki mały!? O ciąży słów kilka.

Długo się zastanawiałam czy pisać ten tekst. A jeśli tak, to co powinnam w nim zawrzeć. Siedzę teraz przed monitorem i gapię się w okno, za którym deszcz leje jak z cebra, a po niebie latają błyskawice. To chyba najlepszy dowód na to, że nie wiele mam do powiedzenia, skoro deszczowa pogoda odciąga mnie od napisania o jednej z ważniejszych rzeczy, która wydarzy się w moim życiu.

Ciąża jak niekończące się wiedeńskie klatki schodowe.
No właśnie... Zarówno w Polsce jak i tu w Niemczech generalnie dużo się pisze i mówi o ciąży. Kobiety ciężarne mogą liczyć na profesjonalną opiekę (moja kasa chorych przechodzi samą siebie: darmowe leki, dofinansowane kursy, komplet badań itd.), ale z drugiej strony panuje lekko euforyczny stan, że kobieta w ciąży to jakaś niezwykła, zesłana przez niebiańskie anioły, istota.

Zacznę od początku. 


sobota, 18 lipca 2015

Cydr w Polsce i na świecie. Krótki przewodnik dla niewtajemniczonych.

Myślałam już od kilku lat o tym, żeby napisać o cydrze. I chyba dobrze się stało, że z tym zwlekałam, bo w międzyczasie Polska razem z resztą Europy wzięła udział w zadziwiającym politycznym barażu z Rosją. Bitwa na narzucanie embarga spowodowała, że polscy rolnicy nie mieli co zrobić z ogromną masą jabłek, a w internecie rozpętała się akcja "Jedz jabłka na złość Putinowi". Jedzenie tego typowo polskiego owocu stało się aktem politycznym. Jednak wynikło z tego coś jeszcze... Wielu Polaków po raz pierwszy usłyszało słowo cydr.

Weźcie szklaneczkę czegoś chłodnego i zapraszam na kilka słów o cydrach. 

Kiedy przygotowywałam się do napisania tego tekstu chciałam odpowiedzieć przede wszystkim na jedno pytanie: dlaczego tak bardzo lubię cydr. Jednak odpowiedź jest nieco bardziej złożona i nie mogę napisać "bo jest smaczny" i zamknąć ten wpis.


piątek, 17 lipca 2015

Jak odmawianie sobie przestało być dla mnie problemem.

Wszystko zaczęło się od organizacji mojego wesela. Minęły od niego prawie cztery lata, a ja wciąż dokładnie pamiętam, że właściwie go nie chciałam. A może inaczej: nie potrafiłam umieścić się w wizji wesela jakie panowało w moim otoczeniu. Dla mojego męża wesele było niezwykle istotną sprawą, więc postawiłam sprawę jasno: organizujemy przyjęcie, ale robimy to po mojemu.

Jak wyszło? Efekty możecie zobaczyć na Ślubie bez bezy, gdzie dokładnie opisałam przygotowania i efekty.

Ślub bez bezy