czwartek, 6 grudnia 2012

Ale nie utonęłam!

I co było dalej?
Pierwsza część mojej żeglarskiej przygody do przeczytania tutaj.

W 2006 roku jesienią miasto Szczecin zorganizowało coś w rodzaju castingu do reprezentacji miejskiej we wspaniałych regatach The Tall Ships Races. Czym jest ten wyścig? Pierwszy odbył się 11 lat po zakończeniu II wojny światowej. Angielska organizacja, dziś znana pod nazwą Sail Training International miała dwa cele: przywrócić do życia gnijące w dokach wind jammery i zjednoczyć skłócone po wojnie kraje. Na żaglowcach pływają głównie młodzi ludzie, dla których taki rejs czasami jest początkiem wspaniałej przygody. W wyścigu zaczęły brać udział też mniejsze jednostki i w ciągu kilku lat wyewoluowały cztery klasy regatowe: klasa A, czyli największe żaglowce powyżej 150 stóp (w tym roku w tej klasie wygrał polski żaglowiec sts Fryderyk Chopin), klasa B to tradycyjne żaglowce w nieco mniejszych rozmiarach, klasa C to jachty do 100 stóp, w której pływa s/y Dar Szczecina. Klasa D różni się jedynie możliwością żeglowania pod spinakerem.





Każdy etap regat rozpoczyna się wielkim świętem portowym oraz paradą żaglowców. Mieszkańcy nadmorskich miast mogą zwiedzać łodzie, a później podziwiać je pod pełnymi żaglami. Najlepszy widok jednak mamy my, czyli żeglarze. Wyobraźcie sobie jedzenie obiadu na pokładzie i oglądanie takich widoków. Zdjęcia, które Wam pokazuję pochodzą z zatoki na Atlantyku w pobliżu Kadyksu.

Wracam jednak do 2006 roku i wyboru reprezentacji miasta. Dostałam się do niej i już na początku lutego trafiłam na warsztaty marynistyczne. Poznawałam na nich załogę, uczyłam się etykiety żeglarskiej (a także polskiego nazewnictwa, ponieważ większości nauczyłam się w Niemczech), ćwiczyłam różne tańce, ponieważ w portach goszczących każda jednostka przechodzi przez miasto w paradzie załóg, która wygląda niczym karnawał w środku lata. Żeglarze są poprzebierani, tańczą, wyciągają z tłumu ludzi, tańczą z nimi, śpiewają. Atmosfera jest pierwszorzędna, ale warto się najpierw przygotować! Niestety w trakcie trwania tych warsztatów miałam niemiły wypadek, który przekreślił mój udział w regatach jako reprezentantki miasta. Zaczęłam już sobie szukać miejsca na jakiś inny letni rejs, jednak po kilku miesiącach zadzwonił do mnie kapitan Daru Szczecina z pytaniem czy nie reflektuję mimo wszystko na udział w The Tall Ships Races. Nie wiecie jak wielka była moja radość! Tym bardziej, że na warsztatach poznałam chłopaka, który trochę zawrócił mi w głowie. Kilka tygodni przed regatami znów zaczęłam przyjeżdżać na przystań. Łódź wymagała przygotowań przed wypłynięciem nad morze, dlatego tylko kiedy mogłam pojawiałam się, aby pomagać załodze w pracach portowych. Odświeżyłam kontakt z chłopakiem, którego poznałam na warsztatach. Do dziś pamiętam, kiedy po czerwcowym zlocie żaglowców, w którym również braliśmy udział podszedł do mnie i zapytał, czy nie zechciałabym mu pomóc w zakupach przed rejsem (wyobraźcie sobie zakupy na miesiąc dla 12 osobowej załogi!). Zgodziłam się i tym sposobem mojemu przyszłemu mężowi udało się zdobyć mój numer telefonu. Zawrócił mi w głowie swoją świetną bryką: Fiat 126p w kolorze brudnego piasku. No i oczywiście swoim ogromnym doświadczeniem żeglarskim.

Właśnie skończyłam 18 lat. Czyszczę pokład po urodzinowej imprezie.

Na pokładzie sts Fryderyk Chopin. Pierwsze zdjęcie z moim przyszłym mężem.
 
Na regatach skończyłam 18 lat, impreza odbyła się na rufie Daru Szczecina. Poznałam mojego przyszłego męża. Płynęłam pod polską banderą z najwspanialszym kapitanem w Polsce. Czego chcieć więcej?

s/y Dar Szczecina


I tak to się zaczęło. Wspólne regaty bardzo nas zbliżyły. Do dziś s/y Dar Szczecina jest naszym 'love boat', a jego kapitan naszym Ojcem Chrzestnym. Obydwoje kochamy żeglarstwo i nie wyobrażamy sobie roku bez jakiegoś rejsu, a nawet dwóch. W ostatnie lato udało mi się spełnić moje marzenie: żeglowałam na Atlantyku. Teraz czas na marzenie mojego męża: przepłynięcie przez Atlantyk. Warto mieć marzenia, ale jeszcze bardziej warto mieć z kim je spełniać.




Oprócz rejsów i regat od kilku lat angażuję się jako tzw. liason officer (oficer łącznikowy) podczas Zlotu Oldtimerów w Szczecinie. Święto SailSzczecin istnieje już od wielu lat i jest wyrazem związku Szczecina z morzem. Wiele żaglowców z całego świata przypływa do mojego rodzinnego miasta i potrzeba niezliczonej ilości osób, aby święto przebiegało bez problemu. Liason jest łącznikiem pomiędzy załogami a organizatorem. Kocham tę pracę, bo żeglarze to wielka światowa rodzina. Co roku zajmuję się załogami z Niemiec lub Holandii, a mój mąż jeśli tylko może przyjeżdża do Szczecina i razem korzystamy z niesamowitej okazji, aby popływać na często ponad stuletnich jednostkach. Co roku poznaję niesamowitych ludzi i ich niezwykłe żeglarskie przygody.


Co roku żeglujemy z mężem w grupie znajomych. Czasami pogoda pozwala na żeglarstwo czasami tylko na jachting. Ale najważniejsza jest dobra zabawa i odseparowanie od brzegu. Kocham uczucie, kiedy po tygodniu, albo dłużej wracam z morza na ląd i wszystkie sprawy doczesne opływają mnie niczym rybę.

Wolność, którą daje mi żeglarstwo nie jest porównywalna z niczym innym, dlatego wiem, że największą tragedią dla mnie byłaby utrata możliwości kontaktu z morzem...


Kilka zdjęć z moich żeglarskich wypraw:

Po 3 dniach sztormowania na zatoce Biskajskiej

Załoga suszy absolutnie wszystko. Sztorm i tak był dla nas łaskawy.

Stali towarzysze na Atlantyku.

Czasami bywa śmiesznie.

A czasami bywa pracowicie.

Czasami bywa wysoko.

A czasami ciekawie.

Dublin. Miasto, które zdobyło moje serce, choć wcale się tego nie spodziewałam.

9 komentarzy:

  1. Aaaaaa cudowny ten kostium w kropki! Idealnie do Ciebie pasuje!

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest takie fajne - że macie hobby, pasję, która Was łączy ;D dzięki temu można tyle rzeczy zrobić, o wiele więcej, niż w pojedynkę ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdjęcie s/y Dar Szczecina jest boskie :)

    Wspólna pasja to coś pięknego.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wyobrażam sobie, że wspólne wyprawy zbliżają do siebie i do natury. Czego chcieć więcej ? :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nigdy nie zapomnę regat w 2006 :) Jestem ze Szczecina i Twój wpis przywołuje wiele wspomnień, dzięki!

    W.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W 2006 roku mieszkałam jeszcze w Niemczech, za to mój mąż był dumnym reprezentantem regat w 2007 na Atlantyku. Dla niego to też ważne doświadczenie :)

      Usuń
  6. Jakkolwiek to pięknie wygląda, ja bym miała niemałego pietra, toteż podziwiam Cię :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na mnie morze działa jak magnes. Czasami też się boję, ale pasja i te motyle w brzuchu wygrywają. Chcę patrzeć na wodę, walczyć z falą, walczyć z sobą, a do tego dobrze się bawić :)

      Usuń
    2. A dla mnie morze to codzienność:))), dlatego doskonale Cię rozumiem co masz na myśli pisząc o motylach w brzuchu...Ja czasami kiedy znajdę gdzieś tam za horyzontem spoglądam dookoła i przenoszę się w czasie...widok który widza moje oczy był taki sam 100, 200...itp lat temu...tam czas zatrzymał się w miejscu...no i ta przestrzeń. Dziś to już inne statki, ale najmilej wspominam czas...ten spędzony pod żaglami...
      pozdrowienia dla Ciebie i Męża...

      Usuń