piątek, 13 października 2017

Odkrycia września

Wrzesień minął jak z bicza strzelił, pół miesiąca cieszyłam się początkiem jesieni, delikatnym światłem, żółknącymi liśćmi, świeżymi porankami w parku, spacerami w chłodne wieczory. Natomiast druga połowowa w Berlinie to było istne akwarium. Spadło tak dużo deszczu, że staw w pobliskim parku niemal wystąpił z brzegów. Deszczowa pogoda sprzyja pracy (nie kusi, żeby wychodzić na zewnątrz), ale przede wszystkim coraz dłuższe wieczory zapraszają na kanapę, gdzie chętnie sięgałam po książki.




We wrześniu największe wrażenie zrobiła na mnie książka Emilii Smechowski "Wir Strebermigranten". Przyznam, że sięgałam po nią bez większego przekonania, bo nie lubię książek, wokół których jest dużo szumu (a wokół tej w Berlinie było go całkiem sporo), a po drugie nie byłam pewna, czy chcę czytać książkę po niemiecku o Polakach. Ostatecznie przekonało mnie polecenie jednego z moich ulubionych współczesnych niemieckich pisarzy Maxima Billera. Kilka słów o czym jest książka: autobiograficzna opowieść Polki (czy aby na pewno?) urodzonej w Wejherowie, której rodzice postanowili wyjechać do Niemiec pod koniec lat 80. Niemal tuż po przekroczeniu granicy ich głównym celem stało się bycie turbo-Niemcami. Przestali rozmawiać po polsku, starali się żyć jak Niemcy, przejąć ich obyczaje i styl życia, wychowywali dzieci w przekonaniu, że są Niemcami, przy czym Polskę właściwie wypali ze świadomości. Polska i język polski kojarzyły się raczej ze wstydem niż z ojczyzną, przyjemne skojarzenia wywoływały jedynie wakacje spędzane z dziadkami. Autorka dopiero jako dorosła osoba konfrontuje się ze swoją polskością, ale opowiada też ze zdziwieniem ilu jest jej podobnych Polaków-Niepolaków, którzy przybyli do Niemiec jak ona, albo urodzili się już tutaj, a o swojej polskości nie wiedzą nic. Na tym tle to pokolenie wypada naprawdę słabo w porównaniu do mieszkańców Bałkanów, Turków czy choćby Francuzów, którzy lubią i chcą podkreślać swoje pochodzenie, kultywują tradycje i wplatają ją w swoją codzienność. Ta książka dała mi dużo do myślenia i jeśli któreś z Was zna niemiecki, to bardzo ją polecam, licząc jednocześnie, że wkrótce ukaże się jej polskie tłumaczenie. (oczywiście wciąż moje wielkie niespełnione marzenie, aby tłumaczyć literaturę popłakiwało w kącie, gdy czytałam tę książkę i marzyłam, by stać się jej tłumaczką...)


Napisać o tej książce w kilku zdaniach to zdecydowanie za mało, chcecie poznać moją pełną opinię i przemyślenia po lekturze?)

Ostatnio w odkryciach sierpnia zdradziłam Wam mój mały sekret, czyli słabość do YouTube. Znów mam dla Was odkrycie. Tym razem to polski kanał popularno-naukowy (klik), prowadzony przez dziewczynę (!). Kasia Gondor opowiada o ciekawostkach ze świata nauki w bardzo przystępny sposób, poruszając nie tylko trudne tematy jak lek na raka, ale odziera z kłamstw i złudzeń, bzdury powtarzane przez media od lat np. o komórkach macierzystych w kremach czy o homeopatii.  kanał popularno naukowy. Przyznam, że zdecydowanie wolę kanały o tej tematyce prowadzone przez dziewczyny i mam nadzieję, że będzie ich coraz więcej!

Ten utwrór (klik) Słucham go wciąż i wciąż, wpadam w swego rodzaju trans i absolutnie nie mogę go słuchać podczas pracy, ponieważ mój mózg wpada w przyjemny stan Standby, czyli niby jestem, a jednak mnie nie ma.


Chai Tea to mój napój nadchodzącej jesieni. Tę akurat dostałam od koleżanki, ale wiem, że jest dostępna w sieci. To najlepsza mieszanka jaką piłam poza Indiami. Jest świeża, niesuszona, dlatego jej smak jest niesamowicie głęboki, a wszystkie aromaty są wciąż bardzo wyczuwalne. Zwykle piję ją z mlekiem owsianym i łyżeczką miodu. Pyyycha!


Naszyjnik marki Mijita, który dostałam od mojego męża w zeszłym roku na urodziny. Lidia wyszła z fazy ciągania mnie za wszystkie wystające elementy, dlatego mogę go znów nosić. Tu możecie podejrzeć autorkę (klik), która tworzy swoje cuda w Berlinie


A co Wy ciekawego odkryliście? Ja już nie mogę się doczekać, aż jesień całkowicie wypełni moją przestrzeń. Uwielbiam jesienną kuchnię pełną jabłek i dyni, zimne poranki i jesienne mżawki. Chyba dopiero wtedy potrafię docenić słoneczne i letnie dni. Do zobaczenia za miesiąc w odkryciach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz