wtorek, 19 lipca 2011

Krótki rejs po Zalewie Szczecińskim.

Trzebież - Nowe Warpno - Trzebież.

Wraz z narzeczonym nie mogliśmy już znieść zgiełku miasta, dlatego na weekend uciekliśmy na łódkę. W sobotę wypłynęliśmy przy niemal flaucie na Zalew i na silniczku i średnio napiętych żaglach dopłynęliśmy do Nowego Warpna. Cisza, spokój, sunące żaglówki i wielkie kontenerowce... Mewy krzyczące do nas z boi nawigacyjnych, majaczące na horyzoncie kościelne wieże... Wszystko to składa się na cudowny moment wytchnienia od codzienności.

Wieczorem dopłynęliśmy do mariny w Nowym Warpnie. W zeszłym roku poznaliśmy tam bardzo sympatycznego bosmana, dlatego fakt, że nikt nie podszedł do nas, aby podjąć cumy albo chociaż powiedzieć, gdzie możemy zacumować bardzo nas zdziwił. Udało mi się podejść do kei Urzędu Morskiego bez żadnych szkód. Pogoda sprzyjała spacerom, dlatego postanowiliśmy przejść się po starej części miasteczka. Z zaskoczeniem odkryliśmy, że niemal wszystko jest w remoncie. Ulice, elewacje, kanalizacja. Przy marinie powstała aleja żeglarzy, a w centrum tawerna, w której uraczyliśmy się zimnym Bosmanem. 

Rano u bosmana dowiedzieliśmy się, że na Zalewie może się rozwiać do 6 Bft, a w porywach nawet do 8. Znając możliwości, a raczej jej brak naszej łupiny postanowiliśmy zebrać się jak najszybciej. Na wodzie okazało się, że żadnej wichury nie ma, wiało fantastycznie, tylko z przeciwnego kierunku. Po kilkugodzinnym halsowaniu dotarliśmy do Trzebieży. I w tym miasteczku wyraźnie dało się odczuć, że turyści odkrywają plaże i smażalnie rybne nad Zalewem.

Wszystkim, którzy wybiorą się do Trzebieży mogę polecić smażalnię Wiking, która znajduje się tuż obok COŻ-u (Centralny Ośrodek Żeglarski). Świetny wybór ryb (jest nawet kergulena) w zestawach z frytkami i smacznymi surówkami, ale także szaszłyk. Atmosfera i jedzenie są dużo lepsze niż w nadmorskich smażalniach.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz