wtorek, 3 kwietnia 2012

W marcu...

Miesiąc dobiegł końca, a ja postanowiłam, że rozpoczynając od marca będę robiła podsumowania. Może nie do końca podsumowania, ale chciałabym, żeby na blogu został ślad po tym, co mnie w tym miesiącu urzekło, zdenerwowało, dotknęło, dzięki czemu się uśmiechnęłam albo uroniłam łzę.

1. Found in translation. Deutsche + Guggenheim. 

Found in translation
Wystawa w Deutsche+Guggenheim już od dawna kusiła mnie swoim programem. W poniedziałki wejście jest darmowe, więc nie odmówiłam sobie przyjemności, aby się tam wybrać.

Kilka słów z Deutsche + Guggenheim Magazin i ode mnie. W dzisiejszym zglobalizowanym świecie potrzeba komunikacji ponad granicami jest nieunikniona. Tłumaczenie stało się istotnym środkiem dla wyjaśniania rzeczywistości. O tłumaczeniu jest zatem ta wystawa. Kiedy czytałam folder zastanawiałam się jak artyści pokażą tak nieplastyczny fragment rzeczywistości jak tłumaczenie. W końcu cały proces odbywa się w głowie, a jedynie jego efekt końcowy to zapis na papierze lub ekranie monitora. Znaki same w sobie służą w tym wypadku po przekazania treści i nie są żadną formą wyrazu artystycznego jak np. w grafitti. Jak mały i prosty jest mój móżdżek okazało się na wystawie, która mnie urzekła. Film artystki Patty Chan The Product of love pokazujący jej wyimaginowany romans z guru wszystkich tłumaczy i jednocześnie wpływ tego guru na dzisiejszy proces tłumaczenia to mój nr 1 tej wystawy. Kolejną ciekawą instalacją było to, co od dziecka sprawiało, że chcę tłumaczyć. Alejandro Ceasarco w Dante/Calvino pokazuje 10 różnych wersji pierwszych stron angielskich tłumaczeń Piekła. Można było dostrzec jak angielski się zmieniał, a wraz z nim wiedza tłumaczy i ich podejście do obu języków. Pomyślałam, że tłumacze mają ogromne zadanie, ponieważ aktywują oni kulturę z obu stron, czyli języka z którego i na który tłumaczą. Proste i niesamowite. Niestety wystawa dobiegła już końca, jednak na długo pozostanie w mojej pamięci.

2. Szum wokół Kasi Tusk i jej bloga. Wszystko zaczęło się od artykułu dwóch pań, które o blogosferze i o Kasi Tusk pojęcia nie mają. Po lekturze (w wielkich bólach) doszłam do wniosku, że panie chyba mają jakiś kompleks, że chyba w życiu im nie wyszło, to co sobie założyły i dziś jad i kwas przelewają na papier, wytykając (tylko co? sukces? życiowe powodzenie?)  tym, którym się udało. Najlepszym komentarzem jest kilka słów Wojciecha Orlińskiego, który wniósł w gorącą dyskusję o konsumpcjonizmie, podporządkowaniu schematom społecznym, wiernopoddańczości i antyfeminizmie głos rozsądku. Oczywiście jego artykuł jest gorzki, ale z całej afery wyciągnął jeden bardzo interesujący wniosek o sytuacji społeczno-politycznej w Polsce, o którym pisze w ostatnich akapitach. Polecam lekturę.

3. Moje blogowe odkrycie miesiąca to niesamowicie inspirujący blog Hei Astrid (link). Kilka miesięcy temu urodziła dziecko, w międzyczasie z mężem remontowała dom, mieszka w Bergen, biega z wózkiem po górach, kocha morze, pokazuje nam piękne zdjęcia, ma cudowne wnętrze, podróżuje we wspaniałe miejsca, dobrze je i gotuje, dzieli się inspirującymi rzeczami, pokazuje ciekawe blogi. Och i ach. Na pewno nie bez znaczenia jest fakt, że wszystko jest ubrane w czarującą norweską scenerię. 

4. Kuchenne odkrycie miesiąca to powrót do sprawdzonych przepisów z książki "Kuchnia Neli". Pani Nela Rubinstein jawi mi się jako kochana ciocia, która potrafi być surowa, jednak gdy wkracza do kuchni i przyodziewa fartuch staje się królową garnków, noży, czekolady i mięs. Uwielbiam tę książkę, jej lekko ironiczny nastrój, historie licznych przeprowadzek i gości, których przyjmowała w swoim domu. To wspaniale, że napisała tę książkę, bo bez niej byłabym uboższa w wiele przepisów, ale też w pewne aroganckie podejście do gotowania.



Kuchnia Neli Nela Rubinstein
w tłumaczeniu Elżbiety Jasińskiej
Wydawnictwo Polonia
Warszawa 1990

5. Moje największe skandynawskie znalezisko z tego miesiąca to strona soscandinavian.com. Już Wam wspominałam o mojej ogromnej słabości do Skandynawii. Wciąż buszuję w sieci, przeglądając blogi szczęściarzy, którym przyszło mieszkać w tej części Europy. So Scandinavian to serwis, gdzie znajdziemy ciekawe informacje na temat miejsc, architektury, disajnu i sztuki wytwarzanej przez Szwedów, Norwegów i Duńczyków. Jednak mnie najbardziej urzekł dział z różnymi miejscami, gdzie można przeczytać historię ludzi, którzy porzucili miasto na rzecz fantastycznych malutkich domków na wybrzeżu. Och, gdybym tylko miała taki widok z okna:

So Scandinavian

12 komentarzy:

  1. Sprawa bloga Kasi Tusk tez mnie poruszyla. Autorki nie maja pojecia ze takich blogow sa miliony..I ze faktycznie mozna stac sie slawnym i zapracowac na to systematycznoscia, ciekawym pomyslem i pasja..
    A taki widok z okna to moje marzenie, daze nieustannie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tłumaczenie to sprawa sama w sobie wręcz fantastyczna. Czasem próbuję tłumaczyć z angielskiego na swój użytek. I okazuje się, że w parze ze znajomością gramatyki, słów, itp. musi iść przede wszystkim znajomość kontekstu, kultury obcej językowi na który tłumaczymy. I te tłumaczenie kodów kulturowych jest barrrdzo satysfakcjonujące :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Domki na północy Norwegii mnie urzekły. Chciałabym mieć taki, móc tam pojechać w wakacje. I zaszyć się w tej ciszy i widokach.
    A książkę Neli chyba kupię, bo co chwilę o niej wspominasz i kusisz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam wyjątkową słabość do skandynawskiego designu, ale ani loga Hei ani soscandinavian nie znałam. Przeklikałam pierwsze strony i przepadłam. Dzięki za świetne linki!

    OdpowiedzUsuń
  5. Patrząc na bloga Kasi Tusk zastanawiam się, czy też bym na tym tyle zarobiła... ale to chyba takie typowo polskie, sprowadzać wszystko do poziomu pieniędzy. W sumie nie dziwi mnie nastawienie autorek tego artykułu - sądziły, że życie będzie lepsze, a tymczasem połknęła je szara rzeczywistość. I wtedy ujrzały Kasię Tusk - dziewczynę dwa razy młodszą od nich, po kierunku, po którym większość pracy nie znajduje, która może sobie pozwolić na drobiazgi za 'jedyne' 800zł. Obudziła się w nich zwykła zazdrość i pytanie: dlaczego to nie jestem ja?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i zawiść i zazdrość kiedyś je zje do kości. Nie tylko Kasia Tusk prowadzi bloga i nie tylko jej udaje się jej na tym zarobić. Ale zawsze łatwiej jest wbić komuś szpilę niż popracować nad sobą... Takie życie.

      Usuń
  6. Dobrze, że zarażasz mnie fajowymi odkryciami :D

    OdpowiedzUsuń
  7. całkiem fajny pomysł z tym podsumowaniem! :) może ja też swoje zacznę? tylko że od kwietnia. :) co do bloga, który polecasz - wygląda interesująco, ale u mnie z angielskim... może to okazja do poćwiczenia? szkoda, że polskich blogów na takiej właśnie "półce" nie ma.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, że dziś angielski to lingua franca. Trzeba pielęgnować swój język, ale rzeczywiście blogosfera to świetne miejsce, żeby ćwiczyć umiejętności językowe, nie tylko z angielskiego!

      Usuń
  8. Dostałam!!!! dziś odebrałam i ślicznie jak tylko się da dziękuję :**** jestem zaskoczona co było w środku :) a mąż łakomczuch od razu dorwał czekoladę - pychotka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że po tylu przebojach ostatecznie doszło :-)

      Usuń
    2. Ja też :) uszczęśliwiłam w sumie 4 osoby :) hehe bo jak na dobrą koleżankę przystało podzieliłam się z osobami dzielnie mi kibicującymi i na gwałt szukającymi :) hehe :) cmokuję :***

      Usuń