niedziela, 18 listopada 2012

Kto raz nie tonął, ten nigdy się nie dowie.

Wszystko zaczęło się w wakacje w 1997 roku. Jako mała dziewczynka zostałam wysłana na obóz sportowy, na którym żeglarstwo odgrywało jedną z głównych ról. Chciałoby się powiedzieć, że wszystko się tam zaczęło i o mały włos a by się tam nie skończyło. Nasza trenerka okazała się "niedobrą panią", którą dziś nazwałabym po prostu suką, nienawidzącą dzieci. Dlaczego tacy ludzie imają się pracy, której nie znoszą? To pozostanie dla mnie tajemnicą do końca życia.

Jak każdy maluch zaczynałam od wywijania w małej mydelniczce z kawałkiem żagla, czyli w optymiście. Nie trwało to długo, bo żeglarstwo zaliczyłam do rzeczy, których nigdy robić nie zamierzam. Rosłam w nieświadomości, co tracę zajęta treningami pływackimi (a jednak nie odeszłam od wody!). Szło mi wyśmienicie, więc nie zaprzątałam sobie głowy innymi sportami, a już na pewno nie żeglarstwem. Aż do momentu kiedy jako nastolatka wyjechałam ze znajomymi nad jezioro na pojezierzu Drawskim. Okazało się, że mój serdeczny przyjaciel jest zapalonym żeglarzem i przedsięwziął sobie misję nauczenia nas zwrotów i innych manewrów. Oczywiście jak to młodzież... Wszyscy mieli w perspektywie dobrą zabawę raczej alkoholową niż żeglarską, więc zostaliśmy we dwójkę na Omedze. On mistrz i ja uczennica. I wtedy się zaczęło! Nagle okazało się, że żeglarstwo jest tym, czego mi brakowało! Wspaniałe hobby, które pozwala odizolować się od świata zewnętrznego, skupić się na pracy i nawet na małym jeziorze zapomnieć o troskach, które zostają na brzegu. Obchodziłam wtedy 15 urodziny. Kto by pomyślał, że trzy lata później spotkam mojego męża na najpiękniejszej łodzi, na jakiej kiedykolwiek pływałam?

s/y Dar Szczecina. Niepokonana jednostka.

Leżakowanie po pokonanych Biskajach. Oczywiście ujęcie z masztu.

Biskaje. 8 stopni w skali Beauforta.

Za sterami s/y Magnolia.
Do dziś jestem wdzięczna przyjacielowi, że wtajemniczył mnie w misteria żeglarskie. Kilka miesięcy później wyjechałam do szkoły w Niemczech, gdzie doskonaliłam sztukę żeglarstwa, a ukoronowanie tych starań nadeszło wraz z pierwszym miejscem na prestiżowych regatach szkół w Kiel na corocznym święcie żeglarstwa Kieler Woche. Poznałam tam wybitne środowisko żeglarzy, którzy kochają drewniane łodzie, traktują żeglarstwo jak sposób na spędzanie wolnego czasu i stawiają je ponad każdym innym hobby. Pracowałam w firmie, która wydaje mapy żeglarskie. Trafiłam tam, ponieważ w szkole żeglowałam z synem właścicieli tej firmy. Czasami braliśmy od nich cudowny niemal 20 metrowy jacht z 1939 roku i wypływaliśmy na Bałtyk Zachodni i oba Bełty (Mały i Duży). Przygody nie było końca, do momentu, gdy trafiliśmy na słynną bałtycką krótką i niebezpieczną falę. Stary, po ponad 40 letni maszt nie wytrzymał napięcia, szkwał nadmuchał żagiel i po kilku sekundach już musieliśmy wzywać pomoc dramatycznym MAYDAY MAYDAY MAYDAY. Do końca życia nie zapomnę chwil spędzonych w tratwie ratunkowej na wysokiej fali. Oczekiwanie na SAR, czyli ratowników morskich zdawało się trwać długie godziny. Później się okazało, że było to jedynie 55 minut. Kiedy dotarliśmy na brzeg i okazało się, że nikomu z nas nic nie jest i nawet udało się przyholować łódź miałam chwilę zwątpienia. Przez godzinę, może dwie wydawało mi się, że nigdy więcej nie wsiądę na pokład. Jednaj już kolejnego dnia siedziałam za sterem nieszczęsnej łodzi i prowadziłam ją do stoczni. Jak widać żeglarstwo wciąż jest mą pasją.

Pierwszy rejs pod polską banderą


Po powrocie do Polski trafiłam do klubu żeglarskiego prowadzonego przez harcerzy i łut szczęścia oraz czysty przypadek spowodowały, że znalazłam w regionalnej prasie ogłoszenie, w którym szukano członków reprezentacji miasta w regatach The Tall Ships Races. Namawiana przez tatę wysłałam zgłoszenie i... dostałam się! Po raz pierwszy w życiu miałam płynąć pod polską banderą! I właściwie w tym momencie zaczyna się kolejna historia. Moja i mojego męża. Ale o niej w kolejnym wpisie...

Pierwszy wspólny rejs...



13 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Coś tu nie mogę się wpisać! To nasze pierwsze zdjęcie, zrobione w moje osiemnaste urodziny, krótko po starcie regat The Tall Ships Races. :)

      Usuń
  2. Powtórzę i ja - ostatnie zdjęcie przepiękne!
    Co do pływania pod żaglami - zawsze chciałam, ale jakoś się nie ukladało. Może miałam za mało determinacji, a może przerażał mnie słynny w PRL-u rygor na "obozach żeglarskich". Inaczej się nie dało wtedy nauczyć, tylko przez te obozy:(
    Ale raz w życiu, jako już osoba dorosła, w końcówce lat 90. byłam służbowo na takim obozie żeglarskim, w Charzykowych. Byłam jako gość, więc mnie zaproszono na pokład takiej dużej żaglówki, nie wiem, jak to sie fachowo nazywa. Tam się mieściło sporo osób. Nic nie musiałam robić, inni obsługiwali te różne sznurki.
    I popłynęliśmy! I to było cudowne. Miałam wrażenie lotu, bo ta łódź się mocno przechylała. Przyjemnośc porównywalna z jazdą konną. Wspaniałe!
    Życzę Ci dużo sukcesów w tym pływaniu! Pięknie o tym piszesz!
    I pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe to twoje życie. Chętnie przeczytam kolejną część :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój dziadek też był bardzo związany z żeglarstwem, gdyby nie zostawił rodziny pewnie też bym miała szansę poznać smak takiego życia.

      Usuń
    2. Mam nadzieję, że nie zostawię mojej rodziny, bo marzę o tym, żeby moje dzieci też pływały. Ale wiadomo jak to bywa. Będą robiły to, co chcą :)

      Usuń
  4. Dla mnie pierwsze zdjęcie jest rewelacyjne. Chciałabym coś takiego przeżyć. Aż mi się przypomniały wrzaski i strach ludzi płynących pierwszy raz na omedze po jakimś tam małym jeziorku, kiedy nasz sternik postanowił się tak pobawić ;)
    Czekam na dalszą część :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tylko znajdę chwilę zabiorę się za pisanie!

      Ja uwielbiam patrzeć na ludzi, którzy pierwszy raz wsiadają na łódź, boją się zrobić krok z kei na burtę, przeraża ich każdy przechył. Ja byłam na Atlantyku, więc żaden przechył mi nie straszny, ale chciałabym poczuć to co czułam na początku jeszcze raz...

      Usuń
  5. Cóż mam powiedzieć ... bardzo bardzo zazdroszczę :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Cudowne. Mam czasem taki moment, gdy chciałabym właśnie ruszyć w morze. Mam znajomych, którzy to robią. Nawet w rodzinie mam parę takich osób. Nie sądzę, by to stało się moją pasją, ale wierzę, że by mi się spodobało.
    Twoje żeglarstwo ma piękną historię.

    OdpowiedzUsuń
  7. Toż to historia na pasjonującą książkę :D

    OdpowiedzUsuń
  8. masz wspaniałego bloga! będzie mi miło jeśli spodoba Ci się mój i również go zaobserwujesz ;))

    OdpowiedzUsuń
  9. To jest dopiero przygoda.
    Osobiście boję się wody (boję się pływać, a co dopiero unosić się na statku czy czymkolwiek), więc bardzo podziwiam. Za pasję, za odwagę. No i trochę za love story.
    Zdjęcia mnie urzekły ;)

    OdpowiedzUsuń