sobota, 10 listopada 2012

Jestę żonę*

"Wiesz kochana, bo ty już na innym poziomie jesteś..." Słyszę te zdanie od jakichś 20 lat.

Wychowałam się w domu pełnym niezrozumiałych i skomplikowanych zdań, jako dziecko uczyłam się czytać z kodeksów mojej mamy, jako kilkulatka potrafiłam okręcić sobie wokół palca współpracowników mojego taty, zawsze kazałam mojej mamie czesać sobie warkocza, a zimą chodziłam w płaszczykach i skórzanych bucikach. Czasami miałam wrażenie, że jestem z innego świata. Godziny spędzone w gabinecie mojej mamy lub z tatą na służbie, długie dnie u moich babć czy koleżanek mojej mamy, które się mną na zmianę opiekowały spowodowały, że zawsze wydawało mi się, że jestem starsza niż naprawdę byłam. Moi rodzice nie są tak naprawdę wiele starsi ode mnie. Częściej myślę o nich jak o najdroższych przyjaciołach, mnie jak o zwierzchnikach mojego życia. Dzięki temu nigdy nie czułam się skrępowana kontaktem z dorosłymi. W pierwszej klasie podstawówki zaczęłam gotować moim rodzicom obiady, jako dziesięciolatka sama jeździłam pociągami po Polsce, nie potrzebowałam opieki, bo doskonale radziłam sobie sama ze sobą.

Kiedy zaczynałam liceum nie w głowie mi była nauka i przesiadywanie w szkole. Jedyny przedmiot, który naprawdę lubiłam to język polski. Zawsze lubiłam uczyć się o literaturze, zawsze czytałam książki stosami, zawsze lubiłam pisać. Niestety kończyłam profil medyczny, więc tego polskiego było w moim wypadku jak kot napłakał. Kiedy byłam nastolatką angażowałam się we wszystko tylko nie w szkołę, ponieważ nie znosiłam ludzi, z którymi przyszło mi się tam uczyć. Wyjazd do Niemiec w 10 klasie gimnazjum (czyli pierwszej klasie polskiego liceum) nie za wiele zmienił. Po powrocie znalazłam sobie teatr, w który wsiąkłam i młodzieżówkę jednej z partii, w której mocno się udzielałam, polubiłam się z wieloma osobami, którzy do niej należeli. Jako piętnastolatka robiłam wszystko to, co w tym czasie powinni robić dwudziestolatkowie.

Tuż przed moimi 18. urodzinami związałam się z moim obecnym mężem. Ostatnia klasa liceum była wyzwoleniem. Mój mąż jest ode mnie starszy, pokochałam jego przyjaciół od pierwszego wejrzenia. Może dlatego, że byli z zupełnie innego świata, może dlatego, że byli starsi. Ja właśnie miałam podjąć najważniejszą decyzję w moim życiu, oni właśnie kończyli studia (prawo, medycyna, ekonomia...). 

Kiedy zaczęłam studia nie potrafiłam się na nich odnaleźć. Mój tydzień istniał tylko z powodu weekendu, kiedy mogłam pojechać do mojego rodzinnego miasta, spotkać się z przyjaciółmi, rodziną, no i oczywiście z moim ówczesnym chłopakiem, który właśnie pisał swoją pracę magisterską. Czasami odwiedzał mnie w mieście, gdzie studiowałam. Na drugim roku wszystko miało się zmienić, bo mój już wtedy świeżo upieczony narzeczony wyprowadził się ze mną, jednak po kilku lukrowanych miesiącach wspólnego życia on dostał propozycję pracy w Berlinie i jej nie odrzucił. Moje życie odbywało się w trójkącie Poznań-Berlin-Szczein. W jednym mieście studiowałam, w drugim miałam narzeczonego, a w trzecim rodzinę. Między podróże wciskałam imprezy ze znajomymi ze studiów, z którymi w końcu udało mi się znaleźć wspólny język.

Niedawno zaczęłam nowe studia, trafiłam na grupę młodych osób, których nie potrafię przestać oceniać. Czy to przez to, że uważam się od nich lepsza? Nie. To chyba przez to, że jestem starsza, na wszystko patrzę z innej perspektywy. Jestem na innym poziomie. Nie mam czasu ani ochoty na studenckie plotki, bo mam o czym myśleć i czym się zajmować. W końcu jestę żonę! Praca, pranie, obiad, nauka, trochę bloga, ktoś musi posprzątać, trzeba zaplanować listę zakupów na święta, ułożyć grafik... A tu nagle mam się zająć obgadaniem beznadziejnego płaszcza tej i krzywym nosem tego. Aaaa!!!

Przyjaciółka ze studiów w Polsce odwiedziła mnie ostatnio w Berlinie. Rozmawiałyśmy o początkach naszej znajomości i muszę przyznać, że nie zaskoczyły mnie jej słowa, kiedy powiedziała, że ja od początku byłam na innym poziomie, z narzeczonym, z innym wyobrażeniem życia, nigdy nie bywałam na studenckich popijawach, bo w tym czasie czytałam niekończącą się stertę książek lub rozmawiałam z moim ukochanym. Co tu dużo mówić. Nikt mnie nie lubił.

W liceum byłam często wyśmiewana. Za to jak wyglądam, za to, że mam inne zdanie, którego najczęściej nikt nie rozumiał. Na studiach byłam obgadywana. Za to, że z nikim nie rozmawiam, że się wywyższam, za to, że nie chodzę na imprezy. W tych wszystkich oskarżeniach jest ziarenko prawdy, jednak ja po prostu od zawsze byłam na innym poziomie...

Jestę żonę...

*oryginalny zapis zdania, które wypowiedziała moja serdeczna przyjaciółka

21 komentarzy:

  1. Dużo siebie odnalazłam w Twoim tekście :)

    OdpowiedzUsuń
  2. "Na innym poziomie". Brzmi to pięknie.

    Wiesz, tacy ludzie nonkonformistyczni są ciekawi. Muszę się przyznać, że też zawsze czułem się starzej niż to ile mam lat. Tylko nie wiem czy to było uprawnione myślenie.

    A z tego co piszesz to Ty taka alpha female. Kobieta lider, która jest jakby o krok przed innymi. A może nie ma co aż tak bardzo kombinowac? Może po prostu mądra i suwerenna w myśleniu byłaś zawsze? Nie każdy się z tym rodzi, niektórzy muszą na to pracować.

    W każdym razie ciekawa Twoja historia. Dodam, że i dla mnie liceum to okres średnio wspominany. Nie umiałem się dogadać z ludźmi a i chyba okres dojrzewania swoje piętno na mnie odcisnął, heh.
    Dobrze, że na studiach dzięki pracy nad sobą i otwartości umiem wybierać wokół siebie wartościowych ludzi.

    A niektóre kobiety po prostu muszą być żonami bo się do tego nadają. A Ty się nadajesz zapewne biorąc pod uwagę taką fajną kobiecość, którą prezentujesz. Jak Cię czytam to wiem, że jesteś indywidualnością, a nie jakimś "produktem" i to mi się podoba.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! Alpha female! Kilka lat temu podpisałabym się pod tym nogami i rękoma! Dziś już nie. Dziś już jestem female żona :) Nie stłamszona, ale już uspokojona. I dobrze to nazwałeś: zawsze o krok albo i więcej na przód. Dlatego tak ciężko mi było odnaleźć się w życiu społecznym rówieśników.

      A co do liceum i "młodzieńczości" to był najgorszy okres w moim życiu i nigdy nie będę mówiła: och, chciałabym znów mieć 16 lat... O nie! Nigdy! Pewnie będę wspominała późniejsze lata, bo jak sam zauważyłeś, z moim mężem jestem 100% kobietą i pewnie feministki mnie przeklną, ale bez niego po prostu byłabym gorszym człowiekiem! (Komu bym wtedy gotowała?)

      Usuń
    2. I w tym momencie powinna się odezwać feministyczna natura, którejś z blogerek:
      "Powinnaś gotować sobie! Wszystko powinniśmy robić dla siebie, bo jesteśmy wartościowe! Tak samo jak powinnaś ubierać się tylko dla siebie, a nie dla niego!"

      Sraty taty, jak mi dziewczyna mówi, że się dla siebie ubiera i robi to pięć godzin to ktoś tu kłamie jak Pinokio. Dobrze, że kobietom nosy się nie wydłużają, bo kto by chciał takie pinokice oglądać :P

      Usuń
    3. Haha! Wyobraziłam sobie jak kobietom rosną takie nosy! Ale z tym robieniem czegoś dla siebie... Kiedyś mi się wydawało, że jestem prawdziwą feministką i jak zakładam obcasy to dlatego, że ja chcę w nich dobrze wyglądać, a nie się podobać jakimś posiadaczom penisów. Potem przyszedł okres, że absolutnie robiłam wszystko, żeby podoba się mojemu mężowi. Ale teraz przyszła do mnie taka refleksja... Mój mąż twierdzi, że nie muszę się malować, bo dobrze wyglądam bez makijażu. Ale ja wiem, że bez "domalowanej twarzy" (sic!) wyglądam źle i czuję się wtedy bardzo niepewnie. Maluję się dla siebie, dla własnego dobrego samopoczucia, dla dowartościowania w społeczeństwie (?), dla pewności, że dobrze wyglądam. Ale jednak dla siebie, czyli Łukaszu jakieś tam źdźbło prawdy w tym jest...

      Usuń
    4. Każdy zapatrzony facet powie: "wyglądasz świetnie bez makijażu". Bo tak to odbieramy szczerze. Sam tak mówiłem i tak uważałem i uważam. Ale ciekaw jestem gdyby jednak mówić: "maluj się!". Może to byłaby taka mobilizacja i taki wyraźny sygnał do swojej pani: "hej, ja tu ciągle chcę, żebyś się dla mnie starała. Nie ma obijania się!". Nie wiem, takie tam dywagacje.

      Usuń
    5. No i tu jest pies pogrzebany... Żeby nie sczeznąć, żeby nie przestać się mobilizować. Żeby nie przestać golić nóg (jak to mówi moja przyjaciółka), bo to przecież tylko mąż ogląda, to po co? :) Haha! Ja cały czas chcę ładnie wyglądać, chcę, żeby mojemu mężowi zazdrościli, że ma ładną żonę. A co!? Taka ze mnie próżna dziewczyna bez matury! :)

      Usuń
    6. A później się skarżą kobiety, że ich faceci się za innymi oglądają. A niechby brały przykład z Ciebie to by się nie skarżyły! Oczywiście działa to także w drugą stronę. Golić się i myć faceci, którzy są w długim związku też powinni! :D

      Usuń
    7. Ja tam lubię się też obejrzeć za jakimś przystojnym mężczyzną (za ładną kobietą też!), ale to oczywiście nie znaczy, że nie kocham męża :)

      Usuń
  3. To ja tez jestem na innym poziomie, bo mam inne zdanie czytam dużo książek i nie zawsze znajduję język z rówieśnikami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat czytanie książek i brak zrozumienia chyba jeszcze o niczym nie świadczą... Miałam raczej na myśli, że zawsze byłam krok na przód i przez to ciężko mi było się zaprzyjaźniać. Nie bez znaczenia jest te okropne poczucie wyższości... Ale zdecydowałam, że taka jestem i nie zmienię tego za pomocą młotka. Może życie mnie zmieni.

      Usuń
  4. Ja nie jestem na innym poziomie, ja po prostu do pewnych grup ludzi nie pasuję ;) Przede wszystkim tę grupę stanowią kobiety, wśród których kompletnie nie potrafię się odnaleźć. Też sporo się izolowałam (i dalej to robię), bo w liceum miałam chłopaka studenta, do którego jeździłam na weekendy, teraz mam chłopaka, z którym mieszkam, a większość moich znajomych siedzi w domu rodzinnym, gdzie mama im podtyka obiad pod nos. Na szczęście mam kilku naprawdę świetnych znajomych od wielu lat, którzy podobnie jak ja - nie zawsze pasują.
    Są rzeczy ważne i ważniejsze, sama doskonale o tym wiesz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A z tym "nie pasowaniem" też jest coś na rzeczy. Kiedyś mi się wydawało, że jak się nie ma swojego gangu, swojej kliki to jest się wyrzutkiem... Ale to nie prawda! Mam kilkoro bliskich przyjaciół, których numery wybieram jak jest mi źle. Kilka miesięcy temu (zgrozo! za późno!) doszłam do wniosku, że jestem jaka jestem i nie zmienię się na siłę. Grono moich znajomych nieco się skurczyło, ale zostali przy mnie ci, którzy lubią mnie za to, że jestem a nie jaka jestem.

      Usuń
  5. Po części jakbym czytała o sobie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj, dużo siebie w tym tekście znajduję.

    OdpowiedzUsuń
  7. To wcale nie jest źle, ale widzę, że zdajesz sobie z tego sprawę ;) Nie rozumiem, czemu byłaś nielubiana - dla mnie brzmisz bardzo interesująco - na tyle, że chce się Ciebie poznać. I już.

    A jestę żonę... ja chcę być żonę, ale wszyscy mi to z głowy na razie wybijają...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Długo nie zdawałam sobie z tego sprawy, dlaczego ludzie mnie nie lubią. To znaczy wydawało mi się, że jestem głupia albo przemądrzała. A ja po prostu zawsze byłam mądrzejsza od moich rówieśników (ale to zabrzmiało!), ale zrzucam to na karb wychowania przez niezwykle młodych i inteligentnych rodziców, którzy trzylatkę traktowali jak partnera do rozmów. Szybko nauczyłam się spełniać ich oczekiwania :)

      Usuń
  8. nawet nie wiesz jak Cię rozumiem, ja byłam dziewczyną tez trochę nie z tego świata miałam zawsze odmienne zdanie niż inni i tym zawsze przegrywałam...po prostu ludzie mnie nie rozumieli bądź chcieli zawsze słyszeć do co inni to samo mówią, ja początki w szkole źle wspominam przez wściekłe na mnie z jakiś powodów dziewczyny potem przez to stałam sie szara myszką niezagrażającą nikomu gdzieś tam stojącą w końcie, później jednak poznalałam garstke przyjaciół z którymi kontakt mam do dziś, okres studiów też nie wspominam za dobrze oprócz jednej już teraz przyjaciółki, która jako jedna mnie rozumiała reszta z jakis powodów uważała, że się wywyższam bądź wymądrzam właśnie za to że miałam swoje i odmienne od nich zdanie na różne tematy, nagle z jakis powodów wszyscy mnie nienawidzili powstała nawet plotka nawet, że nie jestem Polką :)) więc co tu dużo mówić więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Ciekawa notka. Młoda, inteligentna, świetnie wykształcona kobieta pisze, że jest wybitna i ponadprzeciętna. Tak, żeby każdy wiedział i zrozumiał, żeby dotarło. Żeby każdy zapamiętał, że zawsze była wybitna i na innym poziomie, oczywiście na wyższym, czego już jednak nie pisze, bo przecież są jakieś granice łopatologii.
    Dlaczego ta wybitna osoba nie napisze kilku ciekawych tekstów na blogu, do czego jest niewątpliwie zdolna, więcej - to dla niej pikuś. Zamiast tego otrzymujemy (owszem piękne) opisy obiadów i wielokrotne podkreślenia, że jest ŻONĄ(Ę) i gotuje dla męża. Wyobrażam sobie, że gdybym znał biegle kilka języków, podróżował po morzach żaglowcami, przebywał w towarzystwie interesujących ludzi, to miałbym dużo tematów, którymi mógłbym się podzielić z czytelnikami. Może jestem w błędzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem pewna, że Twoje myślenie nie jest błędne, ale pamiętaj, że każdy robi to inaczej. Żeglowanie zawsze było moją największą namiętnością, ale to nie jest blog o żeglarstwie. Tłumaczenie i uczenie niemieckiego to mój sposób na zarabianie pieniędzy, ale serio, chcesz wysłuchiwać moich elaboratów o problemach z wyrażeniem słowa "śledztwo" i "dochodzenie" w języku niemieckim? A może powinnam napisać osobisty stosunek do akwizycji językowej jednego z moich uczniów, który jest nativem angielskiego, pomimo że żadne z jego rodziców nim nie jest? Otaczają mnie interesujący ludzie, inspirują mnie do działań, rozwoju. A blog? A blog jest moją małą skarbonką, moją odskocznią, moją realizacją w zadaniu "XXI wieczna pani domu". Jeśli Ci to nie odpowiada, jeśli w jakiś sposób Cię to mierzi, jeśli kolejny wpis na moim blogu nie przypadł Ci do gustu to wyrzuć mnie z subskrypcji i czytaj blogi bardziej interesujących kobiet, które chętniej dzielą się swoją prywatnością. Skoro dziewczyna bez matury wie jak rozwiązać taki problem, to taki dorosły mężczyzna na pewno sobie z tym też poradzi. Ahoj!

      Usuń
  10. Twoja prywatość mnie nie interesuje, ani problemy lingwistyczne (choć te akurat na pewno mogą być interesujące, bo język to ciekawy obszar). Dziwię się po prostu, że tak mało masz do opowiedzenia. Gdyby ten blog nazywał się "Moje gotowanie" wszystko by pasowało, ale nazywa się przewrotnie, intrygująco, sugeruje opowieść, której nie ma. Rzecz jasna, wolno Ci pisać co chcesz i jak chcesz, na tym polega wolność blogera, wolno Ci również pisać, że jesteś niezwykła i wybitna. Wszystko tu wolno, czego nie zabrania prawo, tylko czy należy? Myślę, że gdyby Albert Einstein opowiadał o tym, jak jadł hot doga więcej niż raz, słuchacze byliby skonfundowani, a gdyby kucharz opowiadał o tym, że zawsze lubił gadać z Nielsem Bohrem... mniejsza o to.

    Rozumiem, że księżniczka się wkurzyła, zatem uspokajam, że nie zamierzam Jej więcej nękać :)

    OdpowiedzUsuń