Jakiś czas temu kupiłam je na wyprzedaży w Ikei, myśląc, że moje pelargonie nie wytrzymają chłodów nocy. Jednak w Berlinie ciężko o naprawdę zimną noc, a kwiaty stały na kuchennym parapecie na podwórku osłonięte od wiatru i deszczu. Pelargonie dzielnie wytrwały do połowy listopada, ale stwierdziłam, że to wstyd jesienią (tfu! prawie zimą) mieć na oknie kwitnące letnie kwiaty. Z bólem serca wyrzuciłam je do kosza na bioodpady (tak tak, mamy tu takie na podwórku) a w donicach zawitały wrzosy o obłędnym fioletowym kolorze. Czekały prawie miesiąc, ale się doczekały i teraz cieszą oko podczas pichcenia.
PS. O butach napiszę Wam jutro, bo dziś dopiero wróciłam z wielogodzinnej przeprawy z Gdańska. Bądźcie czujni, bo w weekend szykuję mały konkurs :)
PS. O butach napiszę Wam jutro, bo dziś dopiero wróciłam z wielogodzinnej przeprawy z Gdańska. Bądźcie czujni, bo w weekend szykuję mały konkurs :)
och, mój kolor :)
OdpowiedzUsuń